[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ludzi. Poza tym ogromnie się ucieszyła, widząc Violet.
- Hej, Libby, to wspaniale, Ŝe i ty tu jesteś! - zawołała koleŜanka z radością na jej
widok. - Tak mi cię brakowało.
- A co ja mam powiedzieć! Świetnie wyglądasz, naprawdę! - Violet musiała zrzucić
masę kilogramów. Schudła co najmniej o dwa rozmiary. Miała na sobie dość obcisłą sukienkę
podkreślającą jej szczupłą talię i krągłe, kobiece biodra, a głęboki dekolt uwydatniał ponętny
biust.
- Nawet nie wiesz, ile trenowałam w tym czasie - szepnęła z uśmiechem. W tym
momencie uśmiech zamarł jej na ustach, bo w pokoju pojawił się Blake Kemp. Violet odwró-
ciła się do niego plecami. - Libby, przyszłam tu z Curtem - wyznała. - Czy masz coś przeciw
temu?
- Nie Ŝartuj! Dlaczego miałabym mieć coś przeciwko? Stanowicie bardzo miłą parę.
Ale Kemp nie miał zamiaru udawać, Ŝe jej nie zauwaŜył, to nie było w jego stylu.
- I co, wciąŜ jeszcze szczęśliwa u Wrighta?
Violet powoli odwróciła się w jego stronę.
- Owszem, owszem, panie Kemp - odparła z udawanym entuzjazmem.
- Bardzo ładnie wyglądasz - dodał znienacka.
Dziewczyna nie wiedziała, jak ma zareagować. Nie znalazła słów, które powinna w
takiej sytuacji powiedzieć. Stała z uniesioną dumnie głową, zapatrzona w jego twarz.
Trwało to dłuŜszą chwilę i Kemp zaczął niecierpliwie przestępować z nogi na nogę.
- Jak się miewa twoja matka? - zapytał w końcu. Violet ocknęła się wreszcie.
- Niezbyt dobrze - zaczęła, przełykając z trudem ślinę. - Bardzo przeŜyła ekshumację...
Nie wiem, czy to w ogóle coś da, jak pan myśli? - zapytała, przybliŜając się o krok.
Oddech Blake'a stał się jakby szybszy, urywany. Wzrok utkwił w bujnych włosach
Violet.
- Lubię, kiedy opadają ci tak na ramiona - wyszeptał niespodziewanie.
Teraz zatkało ją na dobre. Nie mogła ruszyć się z miejsca.
- Przepraszam was na chwilę - powiedziała Libby i podeszła do stojącej nieopodal
grupki gości.
Calhoun poklepywał właśnie Casha po ramieniu.
- Dzięki, Ŝe przyszedłeś, z pewnością to przysłowiowy gwóźdź do trumny, jeśli chodzi
o twoje układy z aktualnym burmistrzem.
- MoŜe mnie pocałować... wiesz gdzie - dokończył Cash, widząc zbliŜającą się Libby.
Wszyscy wybuchli śmiechem, a Curt dodał:
- Nie martw się, moja siostra ma za sobą niezłe przeszkolenie. W końcu mieszka ze
mną!
- O, co ty, nie przesadzaj, jesteś kochanym braciszkiem. Właśnie rozmawiałam z
Kempem. UwaŜa, Ŝe pora zacząć juŜ kampanię. Dobrze by było porozwieszać plakaty w
biurze i w mieście. Barbara zachęca, Ŝeby umieścić plakat w oknie jej knajpki. Powiedziała
mi, Ŝe nigdy nie zapomni Julie tej sceny, jaką u niej urządziła.
- To miło z jej strony, takich ofert mam coraz więcej - ucieszył się Calhoun. Wygląda
na to, Ŝe nikt nie chce starego Merrilla. A ludzie jeszcze mniej chcą obecnego burmistrza,
który boi się własnego cienia i nie potrafi podjąć Ŝadnej decyzji bez konsultacji z Merrillem.
- Grunt to rodzinka. - Zaśmiał się Curt. - Rączka rączkę myje... chyba Ŝe w grę
wchodzi macocha - zaŜartował sobie, ale wypadło to jakoś smętnie.
Kampania była w toku i wszystkie badania opinii publicznej dawały Calhounowi
Ballengerowi olbrzymią szansę na wygranie tych wyborów. Jego przewaga była wprost
przytłaczająca, a ilość gadŜetów promujących jego kandydaturę mogłaby chyba pokryć całe
miasto: niezliczona liczba plakatów, notesów, ołówków, długopisów i tym podobnych rekla-
mowych drobiazgów.
Julie zachowywała się tak, jakby przewodniczyła kampanii swego ojca. Właściwie nie
miała innego wyjścia, bo została z tym praktycznie sama. Zatrudniła więc kilku nastolatków,
którzy zajęli się rozwieszaniem plakatów i rozdawaniem ulotek.
Cash przyłapał ich kiedyś na zrywaniu podobizn Calhouna i gdy ich przycisnął,
okazało się, Ŝe to Julie wydała im takie polecenie. Ukarano chłopców grzywną i choć Julie
wszystkiemu zaprzeczyła, dziwnym trafem proceder nagle ustał.
W międzyczasie laboratorium przesłało do biura Kempa wyniki badań.
- Nie znaleziono Ŝadnych dowodów, na podstawie których moŜna by było udowodnić,
Ŝe twój ojciec został zamordowany - powiedział Libby Kemp.
- To znaczy, Ŝe Janet nie spowodowała jego śmierci? - zapytała cicho.
- Wygląda na to, Ŝe nie, więc przynajmniej na razie nie mamy o co się do niej
przyczepić.
- Mimo wszystko dziękuję Bogu. Trudno byłoby mi Ŝyć ze świadomością, Ŝe otruła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •