[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jeśli nie będzie ujścia dla pary - wyjaśniała, pochylając się, by włożyć ciasto do pieca -
wierzchnia warstwa wystrzeli w powietrze i cała zawartość placka znajdzie się na ściankach
piekarnika.
Panna Allard prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy, jak kusząco wygląda, kiedy tak pochyla
się nad piecem, a suknia ładnie opina jej biodra - dowód na to, że jej ciało wcale nie jest aż tak
bezkształtne, jak sądził. Domyślał się, że jego towarzyszce ani razu od chwili, gdy się poznali, nawet
przez myśl nie przeszło, żeby go uwodzić. Wręcz przeciwnie - jeśli pamięć go nie myli, natychmiast
się nastroszyła.
No cóż - w tym względzie także się pomylił. Najpierw wydała mu się jędzowatą, zgorzkniałą starą
panną, potem uznał, że jest piękna, ale mało pociągająca, a teraz powoli ulegał jej urokowi.
- Wystarczy już tych ziemniaków? - zapytał z irytacją.
Frances wyprostowała się i spojrzała na niego, lekko przekrzywiając głowę.
- Jeśli każdy z panów zadowoli się porcją nie jak dla całego pułku, a tylko dla połowy, to tak -
odparła. - Coś mi się zdaje, że obierał pan ziemniaki po raz pierwszy?
- O dziwo, panno Allard, jakoś nie czuję się niemęsko, przyznając, że tak jest w istocie, mam też
wielką nadzieję, że będzie to mój ostatni raz. A kto pozmywa?
Głupie pytanie, w ogóle nie powinien był go zadać.
- Ja - odpowiedziała. - Chyba że ktoś zgłosi się do pomocy. Thomasa nawet nie będę pytała.
Wally'emu kazałam się ogolić i coś mi mówi, że zajmie mu to jeszcze co najmniej godzinę. Pozostaje
tylko pański woznica albo... - Uniosła brwi.
W jaki sposób, do diaska, dał się wciągnąć w tę niedorzeczną sytuację? Chyba panna Allard nie
oczekuje... Na pewno nie. A jednak w jej oczach znowu dostrzegł błysk rozbawienia.
- Chce pani, żebym mył czy wycierał? - zapytał przesadnie uprzejmym tonem.
- Lepiej niech pan wyciera. Mógłby pan sobie zniszczyć swoje wypielęgnowane dłonie, gdyby zbyt
długo trzymał je pan w wodzie.
- Gdyby tak się stało, mój lokaj byłby zrozpaczony. Wyruszył do domu dzień przede mną.
Przypuszczam, że już nigdy nie zgodziłby się zostawić mnie na pastwę losu.
To wszystko robi się coraz bardziej dziwaczne, pomyślał, kiedy zabrali się do mycia i wycierania
naczyń. W tym czasie ziemniaki wesoło bulgotały w garnku, a zapach z piekarnika sprawiał, że
żołądek zaciskał mu się w proteście przeciwko temu, że musi czekać na posiłek. Co za dzień!
Po pierwsze, nigdy nie miał zwyczaju zatrzymywać się w innych zajazdach jak tylko tych najlepszych.
Po drugie, rzadko podróżował bez lokaja - teraz było inaczej, ponieważ Jeffreys się zaziębił, a
Lucius nie mógł znieść myśli, że będzie musiał przez całą drogę wysłuchiwać jego żałosnego
pociągania nosem i kasłania. W kuchni nie postawił nogi od czasów dzieciństwa, a i wtedy zaglądał
do niej tylko po to, żeby wybłagać od kucharki jakieś smaczne kąski. Lubił wygodę, a jeśli już się jej
wyrzekał, na przykład, gdy wybierał się na konną przejażdżkę w deszczu, miał przynajmniej
pewność, że robi to na własne życzenie i dyskomfort wydawał się bardziej zabawą niż udręką.
Natomiast ten dzień zapowiadał się katastrofalnie już od momentu, w którym Peters wyminął pojazd
tak zabytkowy, że Lucius zastanawiał się nawet, czy z powodu burzy śnieżnej nie cofnął się w czasie.
I nie wyglądało na to, żeby sytuacja miała zmienić się na lepsze. Postanowił więc zamiast na nią
narzekać, zacząć się nią bawić.
- Zdaje sobie pan chyba sprawę - rzuciła Frances, przykrywając ścierką suche naczynia - że czeka
nas to samo po kolacji?
Popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Panno Allard - powiedział, zmierzając do drzwi. - Czy nikt nigdy nie wyjaśnił pani, od czego są
służący?
Gdy po kolacji Marshall odesłał Wally'ego i dwóch wozniców do zmywania, Frances poczuła się
znużona. Miała za sobą długi, bardzo męczący i dziwny dzień, a ciemność zimowego wieczoru
sprawiała, że wydawało się, iż jest pózniej niż było w rzeczywistości. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •