[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przyciągnął ją bliżej. Czuł zapach jej skóry i słodki ból wyrzeczenia.
- To magiczna noc, Alexandrze.
I on tak myślał. Zaplanował cały scenariusz od początku do końca, a
mimo to czuł się tak, jakby zupełnie niespodziewanie otrzymał hojny dar.
Oto dama jego serca oddała się w jego ręce i pozwoliła, żeby prowadził ją
do tańca w blasku księżyca. Do tej pory brał z życia wszystko co
najlepsze, teraz poznał również radość dawania.
Następny ranek Charlotte spędziła w stanie półsennego rozmarzenia.
Przemierzała szklarnię wolnym, posuwistym krokiem, wyciągając
ramiona, jakby nadal obejmowała Alexandra, a potem śmiała się z tej
dziecinady. Nie miała nastroju do pracy. Postanowiła wyjść na zewnątrz i
pogrzebać w przydomowym ogródku. Zapach słońca i świeżości
przywołał na myśl słowa Alexandra i wydarzenia minionej nocy. Nie
mogła wyjść z podziwu, że w hołdzie dla niej powściągnął własne emocje.
Doceniała jego poświęcenie. Na początku znajomości postrzegała go jako
drapieżnika, a siebie jako potencjalną ofiarę. Teraz się już niczego nie
obawiała, pragnęła go. Bała się tylko, że nie zniesie bólu rozstania, kiedy
wyjedzie. Mimo to, a może właśnie dlatego, chciała wykorzystać w pełni
każdą chwilę, doświadczyć wszystkiego, co ten niezwykły mężczyzna
mógł jej zaoferować.
Zorientowała się, że od dłuższego czasu siedzi bezczynnie na ziemi, i
zaczęła plewić. Prześladował ją niepokój, miała wrażenie, że zapomniała o
czymś bardzo ważnym.
Wyrwała już wszystkie chwasty, ale nadal nie mogła sobie
przypomnieć, co miała załatwić. W końcu dała sobie spokój i zajęła się
sadzonkami. Nagle doznała olśnienia: dzisiaj są urodziny Alexandra. Nie
wiedziała, skąd jej to przyszło do głowy i czy to prawda. Aż usiadła na
ziemi.
Gromadziła wszystkie informacje na jego temat, pewnie wpadła jej
w oko data z jakiegoś artykułu o życiu słynnego wytwórcy win. Pobiegła
do domu, żeby sprawdzić, czy się nie pomyliła. Włączyła komputer,
wpisała hasło i po paru sekundach otrzymała czarno na białym
potwierdzenie swoich domysłów. Roześmiała się głośno na myśl o tym,
jaką niespodziankę mu sprawi. Nogi same zaniosły ją do ogrodu. Miał
wszystko, nie potrzebował prezentów, ale liczyła się pamięć. Wytworny
bywalec salonów dość się już napatrzył na wykwintne kompozycje. Musi
się uśmiechnąć na widok jaskrawożółtych dzikich róż, swobodnych i
prostych jak uśmiech dziecka. Dorzuciła jeszcze kilka purpurowych
gerberów i trochę różnobarwnych polnych kwiatów.
Dla żartu wetknęła w środek aksamitne dalie w wyjątkowo słodkim i
niemęskim odcieniu różu. Zastanawiała się właśnie, jak dostarczyć
prezent, gdy zadzwonił telefon.
- Tu Charlotte.
- Czy ktoś ci już powiedział, że samo brzmienie twojego głosu może
rzucić mężczyznę na kolana, ma petite?.
- Co teraz robisz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, żeby ukryć
konsternację.
- Usiłuję określić wpływ miejscowego szczepu drożdży na smak i
zapach wina - oznajmił z niekłamanym entuzjazmem.
- Odnoszę wrażenie, że uwielbiasz to zajęcie. Znajdziesz czas koło
południa?
- Niestety nie. Czy to zaproszenie?
- Oui - odpowiedziała w jego języku, żeby sprawić mu przyjemność.
Po raz pierwszy to ona wykazała inicjatywę. Zgadywała, że
potrzebował swobodnej pogawędki, śmiechu, wesołego przekomarzania, i
chciała mu to dać.
- W takim razie będę za godzinę. - Roześmiał się. - Może ci coś
przynieść?
- Nie, mam wszystko. Tylko nie mów nikomu, że będziemy pić wino
marki Lauret - zachichotała.
Już sama świadomość, że Spencer dostałby zawału na widok
produktu wroga w swej posiadłości, nadawała każdej lampce chardonaya
smak zakazanego owocu. Ta dziecinna forma protestu dawała Charlotte
złudzenie ucieczki przed wszechwładzą zaborczego stryja.
- Będę milczał jak grób.
Charlotte odłożyła słuchawkę i pognała do kuchni.
Wrzuciła do piecyka parę zapiekanek, pokroiła warzywa na sałatkę,
przygotowała deskę serów i ozdobiła ją połówkami owoców. Uznała, że to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •