[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niego i drze się.
- Naprzód Noonoo! Bierz!
Słyszę rzężenie za plecami i odwracam się, by ujrzeć mego nadzorcę, podnoszącego
ręce do szyi i usiłującego oderwać cielsko boksera, który posłuchał natychmiast. Prawie mu
się to udaje, podnosi rewolwer i zaraz strzeli, lecz chwytam go i wykręcam mu ramię w
przeciwnym kierunku. Coś tam chrupie i wiotczeje. Dobra, złamane, trudno, ryzyko
zawodowe.
W tym czasie Mike tłucze metodycznie głową drugiego strażnika o beton. Uśmiecha
się szyderczo licząc uderzenia. Zatrzymuje się przy piętnastym. Stosowna miarka. Ten,
któremu przefasonowałem ramię, bardzo uprzejmie zemdlał. Rozciągam go pod ścianą i lekko
przeszukuję, nie chcąc tracić dobrych nawyków. Oczywiście, w kieszeniach nie ma nic. W
każdym razie nic interesującego.
- Teraz - mówi Mike półgłosem - musimy się trochę sprężyć. Dokąd polazło tamto
dziwadło?
- Kto? - pytam - Jef?
- Ano... Jef... Co z nim zrobili? Tylko on może nas poprowadzić...
- %7ładna sprawa - mówię... - Trzeba iść prosto.
- Mijaliśmy różne drzwi - odpowiada Mike... - bardzo chciałbym wiedzieć, co się za
nimi kryje...
- Więc wracajmy szybko... Lecz on zapewne jest aktualnie w trakcie oddawania się
swym indywidualnym ćwiczonkom.
Po raz ostatni dajemy po łbie naszym eks-strażnikom. Staram się na nich nie patrzeć,
zbyt są do siebie podobni. Gimnastycznym krokiem wracamy do punktu wyjścia.
Drzwi są zamknięte. Korytarz rozdziela się na dwie odnogi tuż przed nami. Nie
zdaliśmy sobie z tego sprawy przed chwilą. Dokąd poszedł łysy? Co mu zrobili?
- Być może było ich trzech - mówię do Mike a.
- Możliwe - mruczy. - Nie warto prosić psa, żeby nas z tego wyciągnął, ten facet
niczym nie pachniał... To świntuch!...
- Z pewnością go zamknęli - mówię. - A gdyby tak spróbować otworzyć wszystkie
drzwi?
- To ryzykowne - odpowiada Mike. - Którym korytarzem idziemy? Możemy pójść w
prawo, w lewo lub wrócić do punktu, gdzie zostawiliśmy obu naszych uwodzicieli w marnym
stanie.
- A gdybyśmy tak nawiali? - proponuję jeszcze. - Wychodząc przez okienko?
- Drzwi są zamknięte - zauważa Mike.
Patrzy na mnie w taki sposób, że czerwienię się. Takie rumieńce to naprawdę
kretyństwo. A jednak... nie ma to jak w domu...
- Nie mam cykora - mówię. - Po prostu chce mi się trochę spać.
- Mój stary - odpowiada Mike Bokanski - mam wrażenie, że na twoim miejscu
miałbym raczej ochotę na kilka kompresów i parę kul... Nie wiem z czego jesteś zrobiony, ale
ten materiał może sporo wytrzymać... A skoro już przy tym jesteśmy, to otwórz jednak te
drzwi... jeśli trzeba będzie pryskać, to choć jedno wyjście będziemy znali.
Podchodzę do drzwi i badam je. Są solidne. Lekko napieram ramieniem. Ani drgną.
Cofam się.
- Uwaga - mówię do Mike a.
Nabieram rozpędu i wpadam na nie całymi dziewięćdziesięcioma kilogramami.
Wszystko trzeszczy, a ja padam pośród dobrego tuzina kawałków drewna. Mike pomaga mi
wstać. Jest przy tym sporo hałasu.
- Nic nie rozumiem - mówi. - Czy zdajesz sobie sprawę z hurgotu, jaki robimy od pół
godziny? A wszystko, co udało nam się przyciągnąć, to trzech, kompletnie stukniętych
facetów.
- Dziwne miejsce - zauważam, masując sobie prawy obojczyk. - Mam już trochę tego
wszystkiego dość.
Mike wchodzi do pomieszczenia i stwierdza, że okienko nadal tam jest. Wszedłem za
nim i nagle podskakuję. To szczeknął Noonoo, krótko i głucho. Odwracamy się i kryjemy po
obu stronach wypatroszonych drzwi.
- Zaczynam rozumieć - mówię. - To pomieszczenie służy im jako pułapka na myszy.
Odgłos kroków zbliża się. Mike przywołuje psa.
Czekamy. Kroki zatrzymują się przy drzwiach. Noonoo z odrazą chowa się pomiędzy
nogami Mike a. Wchodzi mężczyzna.
- To jak - mówi (rozpoznaję głos C-16, czyli Jefa Devay a). - Idziecie zobaczyć
operację w sali numer osiem?
XIX WIZYTA DOMOWA
Stoimy bez słowa.
- Już zaczęli - naciska Jef. - Lepiej by było, gdybyście poszli natychmiast. Operacje na
ogół nie trwają zbyt długo.
- Idziemy za tobą - mówi Mike. - Gdzie jest ta sala osiem?
- Dwa piętra w dół - odpowiada Jef. - Pojedziemy windą. Co to, połamaliście drzwi?
- Owszem - stwierdza Mike. - Nie mówmy już o tym, to drobna pomyłka.
- Nie żądaj ode mnie takich rzeczy - mówi Jef. - Wiesz dobrze, że rozpowiadam
wszystko, jeśli tylko poproszą, bym to zachował dla siebie.
- Przepraszam - odpowiada Mike. - I, jeśli łaska, wyjmij rękę z kieszeni.
Jef robi półobrót, a my podążamy jego śladem. Nie zrobiliśmy jeszcze trzech metrów,
kiedy Noonoo staje i galopuje w kierunku punktu wyjścia, machając ogonem. Słyszymy
okrzyki i odwracamy się, by dostrzec Gary Kiliana i Andy Sigmana podziwiających z
zainteresowaniem stan drzwi.
Cieszę się, że znów ich widzę. Gary wygląda jakby doszedł do siebie po
popołudniowych rozróbkach. Nie opisuję jego twarzy, bo na początku tej historii
powiedziałem wam, że jest ładnym chłopcem, co w chwili obecnej nie byłoby już zgodne z
ewentualnym obrazem jego fizjonomii, jaki ewentualnie mógłbym wam przedstawić.
Nie tracimy czasu na pogaduszki. I tak jest już dosyć nadzwyczajne, że są tu z nami.
Mike wyjaśnia im w dwóch słowach, co zdarzyło się od naszego rozstania pod ceglanym
murem. Przedstawiamy im fałszywego Jefa Devay a, który wydaje się być zachwycony tym
dodatkowym towarzystwem i ruszamy za nim w drogę. Jego prawe ramię w dalszym ciągu
porusza się miarowo.
Po raz drugi podążamy wielkim korytarzem, lecz zaraz skręcamy w prawo i, po kilku
krokach, przystajemy przed całym rzędem wind, z których każda byłaby zdolna
przetransportować packarda i dwadzieścia dwa puzony na resorach.
Jef Devay popycha nas w kierunku trzeciej klatki i drzwi otwierają się pod naciskiem
palca. Wsiadamy tam wszyscy i maszyna zanurza sję pod ziemię.
Zatrzymuje się tak, że nic nie odczuwamy i oto znajdujemy się w drugim korytarzu,
identycznym jak poprzedni. Wybudowanie tej posiadłości musiało kosztować naszego
przyjaciela, Markusa Schutza, znaczną ilość banknotów o wysokich nominałach.
Jef zapuszcza się w prawo. Mike nie spuszcza oka za swego psa, gotów reagować przy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •