[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego siedzenia w ukryciu. Nie miałam pojęcia, co się dzieje na zewnątrz, to mnie wykańczało. No i czułam, że
mogłabym się do czegoś przydać.
- Bardzo się przydałaś. Uratowałaś mi życie.
- Zabiłam obcego - mówi, jakby ten fakt nie do końca do niej dotarł.
Obejmuje mnie, podkładając rękę pod moją głowę. Próbuję usiąść. Do połowy robię to samodzielnie, potem Sara mi
pomaga, ostrożnie popychając plecy, tak żeby nie dotknąć rany od noża. Przekładam stopy nad krawędzią łóżka i
obmacuję blizny wokół kostki, licząc je opuszkami palców. Wciąż tylko trzy, czyli Szóstka żyje. Już dawno
pogodziłem się z perspektywą samotnego życia do końca swoich dni, z losem błędnego wędrowca, który nie ma dokąd
pójść. A jednak nie będę sam. Szóstka wciąż tu jest, wciąż ze mną, moja żywa więz z minionym światem.
- Co z Szóstką? - pytam.
- Nie jest zle. Została ugodzona nożem i postrzelona, ale czuje się coraz lepiej, wyliże się z tego. Pewnie by nie
przeżyła, gdyby Sam nie zaniósł jej do furgonetki.
- Gdzie ona jest?
- W sąsiednim pokoju, z Samem i Markiem.
Wstaję. Moje mięśnie i stawy reagują bólem protestu, wszystkie sztywne i zmaltretowane. Jestem w czystym T-shircie
i sportowych spodenkach. Moja skóra pachnie mydłem. Rany zostały opatrzone, niektóre zszyte.
- Ty to wszystko zrobiłaś?
- Prawie. Ze szwami było ciężko. Na wzór mieliśmy tylko te, które założył ci na głowie Henri. Pomagał mi Sam.
Patrzę na Sarę siedzącą na łóżku z podwiniętymi nogami i nagle moją uwagę przyciąga coś innego: niewielka masa,
która poruszyła się pod kocem w nogach łóżka. Wyprężam się i natychmiast stają mi przed oczami łasice z sali
gimnastycznej. Sara, widząc, na co patrzę, uśmiecha się. Przemieszcza się na czworakach w koniec łóżka
-
Jest tu ktoś, kto chce się przywitać - mówi, delikatnie odchylając róg koca.
Bernie Kosar śpi. Ma unieruchomioną metalową szyną przednią łapę, ciało pokryte ranami i skaleczeniami, które,
tak jak moje, zostały opatrzone i zaczynają się goić. Powoli uchyla powieki i oswaja ze światłem przekrwione, pełne
zmęczenia oczy. Nie porusza głową, ale próbuje zamerdać ogonem, lekko uderzając nim o materac.
- Bernie - mówię, klękając przed nim.
Uśmiecham się, kładę delikatnie rękę na jego głowie i z radości zbiera mi się na płacz. Pies leży zwinięty w kulkę, z
głową na przednich łapach, oczami utkwionymi we mnie, pokiereszowany i okaleczony, ale żyje.
- Bernie Kosar, nie dałeś się. Zawdzięczam ci życie.
Całuję go w czubek głowy, a Sara przeciąga dłonią po jego grzbiecie.
- Zaniosłam go do furgonetki, a Mark zaniósł ciebie.
- Mark. Tak mi przykro, że w niego wątpiłem.
Sara podnosi jedno ucho Berniego. Pies odwraca się, niucha jej rękę, potem ją liże.
- Więc to prawda, co mówił Mark, że Bernie Kosar urósł do dziesięciu metrów i zabił bestię dwukrotnie
większą od niego?
- Trzykrotnie większą - odpowiadam z uśmiechem.
Bernie Kosar spogląda na mnie znacząco. Kłamczuch, mówi. Pochylam głowę i puszczam do niego oko. Wstaję i
patrzę na Sarę.
- To wszystko... - mówię. - To wszystko stało się tak szybko. Jak ty to znosisz?
- Co jak znoszę? Fakt, że zakochałam się w kosmicie, o czym dowiedziałam się trzy dni temu, po czym
przypadkiem się wpakowałam w sam środek wojny? Nie ma sprawy, jakoś to znoszę.
- Jesteś aniołem - mówię z uśmiechem.
- Nie, jestem tylko zakochaną do szaleństwa dziewczyną. Wstaje z łóżka, zarzuca mi na szyję ramiona i stoimy tak
objęci pośrodku pokoju.
- Ty naprawdę musisz wyjechać, prawda? Kiwam głową.
Sara robi długi drżący wydech, nie pozwalając sobie na płacz. W całym swoim życiu nie widziałem tylu wylanych
łez, ile podczas minionej doby.
- Nie wiem, dokąd musisz pojechać ani co musisz zrobić, ale będę na ciebie czekała, John. Każde uderzenie mojego
serca należy do ciebie, czy chcesz tego, czy nie.
Przytulam ją mocniej.
- A każde uderzenie mojego należy do ciebie.
Przechodzę przez pokój. Na stole widzę Loryjski Kuferek, trzy spakowane torby, komputer Henriego i wszystkie
pieniądze pobrane ostatnio w banku. To Sara musiała wynieść Kuferek z sali gospodarstwa domowego. Kładę na nim
rękę. Wszystkie tajemnice, powiedział Henri. Wszystkie mieszczą się w nim. Otworzę go w swoim czasie i poznam
tajemnice, ale teraz z pewnością nie jest to odpowiednia chwila. A co miał na myśli Henri, mówiąc o Paradise, że nasz
przyjazd tutaj nie był przypadkowy?
- Ty spakowałaś moje torby? - pytam Sarę, która stoi przy mnie.
- Tak. To była chyba najtrudniejsza rzecz, jaką miałam do zrobienia w swoim życiu.
Podnoszę jedną torbę ze stołu. Pod nią leży szara koperta z moim nazwiskiem.
- Co to jest?
- Nie wiem. Znalazłam to w pokoju Henriego. Prosto ze szkoły pojechaliśmy do waszego domu. Staraliśmy się
zabrać wszystko, co się da, potem przyjechaliśmy tutaj.
Otwieram kopertę i wyjmuję zawartość. Wszystkie dokumenty, które wyrobił mi Henri: świadectwa urodzin, karty
ubezpieczeniowe, wizy i tak dalej. Przeliczam je. Siedemnaście różnych tożsamości, siedemnaście różnych dat
urodzenia. Na pierwszym z wierzchu papierze jest przylepiona karteczka z pismem Henriego:  Na wszelki wypadek".
Pod ostatnim znajduję drugą zapieczętowaną kopertę z moim imieniem napisanym ręką Henriego. List, na pewno ten, o
którym mówił przed śmiercią. Nie mam odwagi przeczytać go w tej chwili.
Wyglądam przez okno hotelowego pokoju. Z niskich szarych chmur prószy śnieg. Ziemia jest zbyt ciepła, by mógł się
utrzymać. Samochód Sary i furgonetka ojca Sama stoją zaparkowane obok siebie. Kiedy patrzę na nie z góry, ktoś puka
do drzwi. Sara otwiera i do pokoju wchodzi Sam z Markiem, za nimi kuśtyka Szóstka. Sam ściska mnie, mówi, jak mu
przykro.
- Dzięki, Sam.
- Jak się czujesz? - pyta Szóstka.
Nie ma na sobie kombinezonu, tylko dżinsy, w których zobaczyłem ją po raz pierwszy, i bluzę Henriego.
- W porządku. Obolały i sztywny. I strasznie ociężały
- Ta ociężałość to od sztyletu. Ale przejdzie ci.
- A ciebie bardzo podzgali? - pytam.
Podnosi koszulę i pokazuje mi jedną ciętą ranę na boku i drugą na plecach. W sumie została ugodzona trzykrotnie,
nie licząc różnych skaleczeń na całym ciele i głębokiej rany postrzałowej na prawym udzie, opatrzonej teraz ciasno
bandażem, która jest powodem jej kuśtykania. Tłumaczy mi, że kiedy już wydostaliśmy się z pola walki, minął czas, w
którym mógł uzdrowić nas kamień. Zastanawiam się, jakim cudem ona w ogóle przeżyła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •