[ Pobierz całość w formacie PDF ]

naiwnych guseł. Natomiast pechowcy popróbują raz, drugi mojego sposobu i ograją czasem
szczęśliwców karcianych, doprowadzając do chwilowej równości szale wagi Nemezis.
Pod kinem stał spory tłum i czekał nie wiadomo na co, bo seans już się rozpoczął. Po drugiej
stronie ulicy, w salonie mięsnym ogromne okno wypełniała wielka liczba  50 ułożona z
kiełbas. Przemysł mięsny świętował pięćdziesięciolecie PRL. Ale kiełbasy były atrapami, z
niektórych, widać uszkodzonych, prószyły się nawet trociny. Pod złotokryształowymi drzwiami
drzemał ogonek starych kobiet. Dziś sklep był zamknięty z powodu święta, pod drzwiami stała
pierwsza szychta klientek na dzień jutrzejszy. Bliżej ulicy Foksal chwiała się i zataczała kolejka
nietrzezwych oczekujących na taksówki. Ten postój wyspecjalizował się, obsługiwał tylko
pijanych. Podjeżdżali tu taksówkarze pracujący w sektorze alkoholików.
Więc te trzy tłumki gziły się niemrawo, utopione w szarości ubiorów i beznadziejności
50
obojętnego wszystkim święta. Nisko nad dachami domów leciał samolot z turystami, który w
dni uroczyste krążył nad miastem. Ale dziś coś się nie złożyło, nastąpił pewnie defekt i
srebrna, nadgryziona przez rdzę maszyna piko-
84
wała w stronę plaży po drugiej stronie Wisły z wyraznym zamiarem kapotowania na złocistym
piasku rozległego brzegu.
Weszliśmy do kina razem z tym psem, co się przy-błąkał, i z Tadziem, który dzwigał mój
kanister. A tu w hallu wielki jubel, otwarcie wystawy obrazów byłego ministra kultury i członka
Komitetu Centralnego. Całe pracowite życie strawił na gnojeniu artystów i ściganiu znędzniałej
sztuki, teraz, kiedy przeszedł na rentę, pozazdrościł raptem swoim ofiarom i sam się wziął do
malowania. Seans się już zaczął, ale grupki wielbicieli muzy eks-ministra jeszcze się tłoczą
wokół jarmarcznych obrazków, a na każdym blejtramie goła panienka z wyretuszowaną
pruderyjnie cipką, raz rączki założone za głowę, raz uniesione do góry, raz podtrzymujące
wylizany biuścik. I tytuły wykoncypowane podczas bezsennych ministerialnych nocy:
 Marzenie ,  Przeczucie ,  Zew zmysłów .
Sam autor krząta się z kieliszeczkiem w dłoni koło swoich gości, lubieżnie zerka na jakieś
wymizerowane panienki, które nie dostały się na seans. A ci goście to również byli dostojnicy:
generałowie Bezpieczeństwa, sekretarze wojewódzcy, naczelnicy cenzury, wiceministrowie.
Oni także weszli już w skład elity artystycznej. Piszą pamiętniki i powieści sensacyjne,
uprawiają korzenioplastykę, komponują szlagiery, rzezbią popiersia zmarłych kolegów. A
swoje dzieci, te, co nie chciały kariery politycznej, umieścili w szkołach artystycznych. Reżym
ma więc już własną sztukę. Jest samowystarczalny. Sam tworzy rzeczywistość i sam ją
odzwierciedla w sztuce.
- Przepraszam - podchodzę do autora obrazów - tu ktoś zasłabł?
Bierze mnie kordialnie pod rękę.
- Ależ skąd. Czujemy się wyśmienicie. Niech pan pozwoli do stołu. Polecam wino radzieckie z
Kaukazu. My się skądś znamy, prawda?
85
- Dawne dzieje. Byłem niegdyś klientem pana ministra.
- Tak też myślałem. Wielu ludzi podchodzi do mnie na ulicy. Pamiętają i są wdzięczni. Mogło
być gorzej, nie? Wielu głupstw uniknęło się szczęśliwie. Bo ja zawsze, proszę kolegi,
przede wszystkim byłem człowiekiem.
- Ja już przestałem być artystą.
- A ja dopiero zaczynam - śmieje się były minister. - Jeszcze mnie popamiętają. Pan nie ma do
mnie żalu?
- Broń Boże.
- No to wypijmy na ty, Lutek jestem.
- Przepraszam, ale spieszę się. Mój kolega zasłabł.
- To nie u nas. Może na sali. Tam gorąca atmosfera. Spryciarz ten Bułat. On umie z nimi. - I
pokazał palcem w górę, gdzie mieszka Bóg i urzęduje Biuro Polityczne.
Przemknąłem między palmami, które wstawiono kiedyś na inaugurację kwartału filmów
51
radzieckich i potem zapomniano. Pies trzymał się służbiście mojej nogi.
- Panie - zaczepiłem biletera - szukam kolegi, który zasłabł.
- Nie do mnie z takimi numerami. Mamy już nad-komplet. Jazda z kina, bo zawołam milicję.
- Dostaliśmy telefon, przysięgam. Jesteśmy rodziną. Każda minuta droga.
Zawahał się, lustrując nas podejrzliwym wzrokiem. Ale widać pies zrobił dobre wrażenie, bo z
ociąganiem się rozsunął pąsową kotarę i rzekł surowo:
- Tam, na lewo. Zapytajcie kierownika. Tylko żeby mi nikt nie wchodził na salę.
Z czarnego masywu widowni dudniły gęsto dialogi filmu. Na palcach poszliśmy korytarzem w
lewo. Jakieś drzwi były uchylone i jasne skrzydło światła padało na podłogę.
86
- O, Boże - szepnęła Halina.
W biurowym wnętrzu, na zsuniętych krzesłach leżał Hubert z głową ułożoną na własnej
czarnej teczce, która tyle szlachetnych apeli poniosła w świat. Rysio, pobladły i uroczysty,
kucał przy chorym, jakby łowiąc jego ciche słowa. A kierownik kina wykręcał monotonnie trzy
dziewiątki, numer Pogotowia Ratunkowego.
- Znam specjalny tajny numer do kierownika zmiany w pogotowiu - szepnąłem wchodząc na
środek tej urzędniczej celi.
- Wszyscy znamy - burknął kierownik. - Ale ten fetniak włączył zegarynkę:  Aparat w naprawie.
Proszę dzwonić pod dziewięćsetdziewięćdziesiątdziewięć. Dziękujemy .
- Co, Rysiu? - Klęknąłem w nogach chorego.
- Zabili go - powiedział uroczyście.
- Kto zabił? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •