[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bluzki.
S
R
- Przecież wiesz, co lubię.
- Mam tylko burbona, brandy i jakieś podejrzane wino.
Keeganowie niewiele piją. Maudie używa wina jako do-
datków do sosów, a whisky i brandy podaje w sytuacjach
kryzysowych.
- Niech będzie burbon. Dla mnie to jest sytuacja kry-
zysowa. Po takim lądowaniu! Pilot okazał się kompletnym
amatorem. Prawie zaorał dziobem w coś, co tu nazywają
pasem startowym. Już ja się postaram, żeby mu odebrali
licencję... jeżeli ją w ogóle ma! - zawołała, wyciągając
zza pleców poduszkę i rzucając ją ze złością na ziemię.
- Ta linia czarterowa należy do mego przyjaciela. On
nie zatrudnia amatorów.
- Możesz więc powiedzieć swojemu przyjacielowi, że
Federalny Nadzór Lotnictwa chętnie dowie się, że...
- Daruj sobie te numery, Sharon. Już mnie to nie bierze.
Lepiej powiedz, po co tu naprawdę przyjechałaś. Potem
odwiozę cię z powrotem na Hatteras. Mam nadzieję, że
załatwiłaś sobie transport z wyspy przed zmierzchem, bo
pas startowy nie mą świateł. - Nalał burbona, przyrzekając
sobie, że uzupełni jego zapas przed wyjazdem. Gdy poda-
wał jej szklankę, zauważył, że Sharon nie ma na palcu
pierścionka z półtorakaratowym brylantem, który jej dał na
zaręczyny. Pewnie go sprzedała, pomyślał.
- Nie zamierzam wracać bez ciebie - odparła. - Jestem
tutaj, ponieważ ty tu jesteś. - Na jej twarzy pojawił się
dobrze mu znany, promienny uśmiech, ale natychmiast
zgasł. Brace mierzył ją chłodnym, sceptycznym spojrze-
niem. Kąciki jej ust opadły. - Więc dobrze, przyznaję, że
popełniłam błąd, zrywając z tobą wtedy. Na miłość Boga,
Brace, ja byłam w szoku! Zobaczyłam cię od razu, po
pierwszej operacji. Powinieneś o tym pamiętać. To, co po-
wiedziałam, kiedy... no...
S
R
- Kiedy leżałem na oddziale intensywnej terapii z twa-
rzą w klamrach i szwach? Niech to diabli, złotko, jakże
mógłbym ci mieć to za złe? Zresztą przysłałaś mi kwiaty,
prawda?
Przysłała mu wtedy tuzin róż z listem, w którym napi-
sała, że wyjeżdża na Zachodnie Wybrzeże i nie wie, kiedy
wróci.
Wcześniej usłyszał, co mówiła o nim, i jeśli miał jesz-
cze jakieś złudzenia, to stracił je, czytając ten list. Nie
był nawet napisany jej ręką; podyktowała go przez tele-
fon sprzedawcy w kwiaciarni, który przyjmował zamówie-
nie.
Poza tym był uczulony na zapach róż. Nawet o tym nie
pamiętała. Teraz przyglądał się kobiecie, która owinęła go
sobie kiedyś wokół palca, a potem bezlitośnie porzuciła,
gdy jej najbardziej potrzebował. Zastanawiał się, kiedy
poczuje tak dobrze znany ból.
Nic. Nawet mu serce nie drgnęło. Choć trzeba przyznać,
że zjawiła się tu nie w porę.
Niedługo jednak okazało się, że Sharon musi pozostać
na wyspie. Już na początku rozmowy domyślił się, co jej
jest. Ten sam wirus, który nękał połowę ludności południo-
wo-wschodnich stanów, jak donosił ostatni dziennik radio-
wy. Ten sam, z którym przyjechała tu Fancy.
Nie miał zamiaru męczyć się z chorą i narzekającą na
bałagan w domu Keeganów kobietą. Rzeczy Maudie leżały
porozrzucane byle jak. Keegan spędził pół życia w wojsku
i lubił porządek, ale Maudie nie umiała zmienić swojej
natury.
Skrzydło dla gości było zamknięte na zimę. Pompa cie-
plna wyłączona, woda spuszczona z grzejników. Nie-
daleko stały cztery puste domki; Brace nie czuł się upo-
ważniony, aby umieścić swego gościa w którymkolwiek
S
R
z nich. Poza tym wiedział, że niedługo zaczną się kłopoty.
Sharon będzie wymagała opieki, podobnie jak poprzednio
Fancy.
Jest jedno wyjście...
Nie. Nie ma prawa o to prosić, Sharon jest jego gościem,
nie Fancy. Nawet w najtrudniejszych chwilach swego ży-
cia nie wykorzystywał nikogo.
Za swoje pielęgniarskie umiejętności Brace dałby sobie
dwójkę z plusem. Sharon jako pacjentka była nieznośna.
Fancy przynajmniej podziękowała mu za ito, że podawał
jej kubeł, wycierał twarz, przebierał i karmił.
Sharon dawała mu niezle w kość. Ciągle czegoś chciała,
o coś się gniewała, a on był wszystkiemu winien. Wciąż
powtarzała, że przyjechała tu wyłącznie dla niego.
- A kto ci kazał? - pytał. - Myślałem, że jesteś na wa-
kacjach.
- Naprawdę myślisz, że mogę urządzić sobie wakacje?
- marudziła. Potem po raz kolejny oskarżała go, że choruje
wyłącznie dlatego, że tu przyjechała. Na zachód od Missi-
sipi nikt nie choruje na grypę.
Brace znosił humory Sharon ze stoickim spokojem, wie-
dząc, że niedługo się jej pozbędzie. Mogło być dużo gorzej.
Miał zamiar się przecież z nią ożenić.
Ręcznik, który służył do robienia okładów, był zbyt
mokry, herbata za gorąca i za mocna, grzanka przypalona,
a krakersy zleżałe.
- W tej wilgoci krakersy szybko się psują! - tłumaczył
zniecierpliwiony.
- O Boże, przestań na mnie krzyczeć! Głowa mi pęka
z bólu! Muszę iść do toalety.
Brace pomógł jej wstać.
- Oprzyj się na mnie.
- Nie popędzaj mnie, do cholery! Masz maniery jak
S
R
nosorożec! Ani zdzbła wrażliwości! Wcale się nie dziwię,
że nie możesz latać. Gdzie są moje kapcie?
- Nie widziałem tu żadnych kapci.
- No nie, ta głupia pokojówka chyba ich nie zapako-
wała! Kup mi jakieś, przecież tu jest telefon! Zadzwoń do
Neimana Marcusa i każ, żeby przysłali mi natychmiast
kilka par. Znają mój rozmiar.
- Kiedy te kapcie tu dotrą, ty stąd wyjedziesz. - Brace
trzymał ją tak, jakby była z porcelany. Owszem, Sharon
wyglądała na kruchą istotkę, ale wiedział swoje. Była twar-
da jak wojskowy but.
- Do diabła, Brace, przestań mnie stąd wyrzucać!
- Ja cię stąd nie wyrzucam - odrzekł coraz bardziej
zniecierpliwiony. - Daj tylko sobie spokój z tym przeglą- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •