[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zrezygnował. Co go w końcu obchodzi, że Mair
i Ivor nie są już ze sobą. Jeśli był z tego rad, to tylko
dlatego, że ta para nie będzie już siać zgorszenia na
zamkowym dziedzińcu. Ani gzić się na murach.
Walcząc z podnieceniem, które ogarniało go za-
wsze, gdy wspominał, jak trzymał w ramionach roz-
namiętnioną Mair, wyślizgnął się cicho z komnaty,
Zamykając za sobą drzwi, usłyszał kroki wstępującej
po schodach matki. Zatrzymał się, żeby na nią za-
czekać.
- Zasnął - oznajmił, kiedy pojawiła się u szczytu
schodów.
- Będzie spał jak zabity do póznego ranka i obu-
dzi się chory.
- Nie jesteś zła?
Matka uśmiechnęła się.
- Od kiedy jesteśmy ze sobą, widziałam go pija
nego może z pięć razy. Wybaczam mu ten dzisiejszy
wybryk i ty też chyba powinieneś.
- Dlatego, że tak rzadko mu się to zdarza?
Lady Roanna ściągnęła brwi.
- Nie, dlatego, że upił się, dotrzymując kompanii
sir Edwardowi. Nie chcesz, żeby ojciec zaprzyjaznił
się z sir Edwardem?
- Mógł znalezć lepszy sposób.
- Nie przeczę, ale jutro z nawiązką to odpokutuje.
Trystan uśmiechnął się pod nosem, przypominając
sobie, jak sam przeholował z braggotem.
Ten jeden, jedyny raz wystarczył aż nadto, by wię-
cej nie powtórzył tego głupstwa.
- Masz rację. Nie zapomnę, jak... - W porę
ugryzł się w język. - Pamiętam, jak Dylan się kiedyś
upił i omal nie spadł z dachu browaru Mair.
Mair zrugała go wtedy, bo pozwolił Dylanowi
wspinać się w takim stanie na dach. I śmiała się do
rozpuku, zorientowawszy się, że jest równie pijany
jak Dylan.
Drwiła potem z niego przez parę miesięcy, pytając,
jak mu się spało w pustym korycie na wodę, w któ
rym go zostawiła.
- Matko? - bąknął, kiedy lady Roanna chciała już
pchnąć drzwi komnaty.
Odwróciła się i spojrzała pytająco.
- Tak, synu?
- Myślisz, że sir Edward będzie miał jutro preten
sję o to, co się dzisiaj stało?
- Nie. Zmiem twierdzić, że twój ojciec nie mógł
obrać lepszej metody uzyskania jego zgody na twoje
małżeństwo.
Nie wiedzieć czemu, opinia ta wcale nie poprawiła
Trystanowi nastroju. Może dlatego, że przeżycia tego
dnia i wieczoru zbyt go wyczerpały.
- Dobranoc, matko.
Lady Roanna pogłaskała go czule po policzku.
- Dobrej nocy, synu. Zpij spokojnie, bo wygląda
na to, że zdobędziesz rękę kobiety, którą sobie upa-
trzyłeś.
- Miejmy nadzieję.
Odprowadzając wzrokiem Trystana zstępującego
powoli po schodach, lady Roanna westchnęła. Tak
wysoko mierzył ten jej najmłodszy syn! Chyba ła-
twiej by mu było w życiu, gdyby miał odrobinę wię-
cej tej naturalnej radości życia Dylana.
Ale wtedy nie byłby Trystanem.
Kiedy wchodziła na palcach do komnaty, baron
usiadł na łożu.
- Zły jak szerszeń, ten mój syn - zauważył spo
kojnie. Był zupełnie trzezwy.
Lady Roanna ściągnęła brwi i ujęła się pod
boki.
- Myślałam, żeś pijany.
Lmryss uśmiechnął się.
- Trystan też.
- Na żarty ci się zebrało? Trystan jest oburzony.
Emryss wstał i ściągnął przez głowę tunikę, obna-
żając nagi tors poznaczony bliznami po odniesionych
w boju ranach.
- Pijany może wygadywać rzeczy, których nie
wypadałoby mówić trzezwemu, i uchodzi mu to pła
zem.
- Emryssie!
- A nie jest tak, miłości mego życia?
- No i co mu nagadałeś?
- Nie tak znowu wiele. Przypomniałem tylko
o tym i owym.
Lady Roanna zmrużyła oczy.
- O czym?
Baron podszedł do miednicy i obmył zimną wodą
twarz.
- Raczej o kim.
- No to o kim?
Otarł bez pośpiechu twarz i odparł z lekkim zakło-
potaniem:
- O Mair.
- O Mair?!
- A myślałaś, że o kim? Angharada mówi...
- Wiem, co mówi Angharada, i wiem też, że Try-
stan chce poślubić lady Rosamunde. Nie powinieneś
się wtrącać.
- Ale on jej nie kocha!
Roanna westchnęła, ściągnęła z głowy czepek
i potrząsnęła głową, rozpuszczając długie ciemne
włosy przetykane pierwszymi pasemkami siwizny.
- To jeszcze nie znaczy, że kocha Mair.
- Ale ona kocha Trystana. Kochała go już, gdy by-
ła podlotkiem.
Roanna usiadła przy małym stoliku, na którym
trzymała szczotkę i zwierciadło, i zaczęła rozczesy-
wać włosy.
- Tak ci powiedziała? Dzisiaj, kiedy piliście u niej
z sir Edwardem? Trudno mi w to uwierzyć.
- Na Boga, ona nigdy by mi tego nie wyznała.
Trystanowi też nie powiedziała, bo nie spojrzałby na-
wet na tę normańską mimozę.
Roanna przerwała szczotkowanie włosów i obró
ciła się na stołku.
- Ty nie lubisz lady Rosamunde, prawda?
- Ani trochę, zwłaszcza po dzisiejszym popo
niu u Mair.
- Mair nie jest szlachetnego rodu - przypomniała
mu Roanna delikatnie, świadoma faktu, że mąż za
wsze lubił zuchwałą, wesołą Mair, która zdawała się
nigdy nie poddawać przeciwnościom losu.
- Nie dbam o to! Jest stworzona dla Trystaną, ko
cha go i wydaje mi się, że Trystan, gdyby tylko prze
stał myśleć, jak by tu udowodnić, że jest lepszy od
Griffydda i Dylana, też by to zauważył.
- Trudno być młodszym synem. Jeśli nawet zre
zygnuje z poślubienia lady Rosamunde, to nie będzie
jeszcze znaczyło, że pojmie za żonę Mair. Może w je
go mniemaniu... - Roanna odchrząknęła. - Może
w jego mniemaniu byłoby to zbieranie resztek po
Dylanie.
- Na pewno nie jest taki głupi.
- Rozmawiamy o sprawach serca, kochany, nie
rozumu.
- Właśnie o jego sercu mówię! Wczoraj wieczo
rem wprost pożerał Mair oczyma, kiedy tańczyła,
chociaż siedziała obok niego ta normańska stwora.
A Dylana przeszywał wzrokiem jak zazdrosny ko
chanek. Na Boga, Roanno, tak liczyłem, że przyjdzie
do mnie dumny i zbuntowany i oznajmi, że postano-
wił pojąc za żonę Mair, choć nie jest szlachetnie uro-
dzona, a jeśli mi się wydaje, że mu w tym przeszko-
dzę, to się grubo mylę... - Urwał i spojrzał zdumiony
na żonę. - Roanno, ty płaczesz?
- Tak - przyznała wstydliwie, ocierając oczy
i usiłując przywołać na usta uśmiech. - Ja też pragnę-
łam, żeby ją poślubił, Emryssie. Staram się, ale nie
potrafię polubić lady Rosamunde, i lękam się, że ona
zatruje mu życie. Mair uczyniłaby go szczęśliwym,
choć pewnie darliby ze sobą koty. Jednak nie wolno
nam się wtrącać. Trystan jest dorosłym mężczyzną
i chociaż serce mi się kraje, jemu musimy pozostawić
wybór żony.
Baron podszedł do lady Roanny i objął ją czule.
- Wiem, moja miłości, wiem. Miejmy nadzieję, że
dałem mu do myślenia swoim pijackim bełkotem. Je-
śli nie, to przyjdzie mi pogodzić się z opinią, że baron
traci na starość wyczucie, kiedy ma dosyć braggotu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •