[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nie wie pani nawet połowy. Tak czy owak Bobby mnie pocieszał. Sam był w kiepskim
stanie, czasami pośmialiśmy się trochę. Brakuje mi go. Gdy usłyszałem, że nie żyje, niemal
się poddałem, ale wtedy ten głos szepnął:  Hej, GUS, rusz no swą martwą dupę i nie daj się
złamać... Na tym świat się nie kończy, więc nie bądz kretynem .  Potrząsnął głową.  To był
Bobby, przysięgam. To w jego stylu. Więc ruszyłem swą martwą dupę. Czy zajmuje się pani
jego śmiercią?
Przytaknęłam, zerkając na dwóch dzieciaków, którzy podeszli, by wypożyczyć wrotki.
GUS zajął się nimi, po czym wrócił do mnie, przepraszając za przerwę. Było lato i na
przekór niezwykle chłodnemu powietrzu na plażach roili się turyści. Zapytałam, czy wie, w
co wplątał się Bobby. Poruszył się niespokojnie, spoglądając na drugą stronę ulicy.
 Mam swoją teorię, ale nie wiem, co powiedzieć. To znaczy, jeśli Bobby pani nie
powiedział, dlaczego ja miałbym to zrobić?
 On nie pamiętał. Dlatego mnie wynajął. Sądził, że grozi mu niebezpieczeństwo i chciał,
żebym zorientowała się w sytuacji.
 A może najlepiej zostawić wszystko tak, jak jest?
 Ale jak jest?
 Proszę mnie zrozumieć, ja nie wiem nic na pewno. Tylko to, co Bobby mi powiedział.
 Co cię niepokoi?
Unikał mojego wzroku.
 No, nie wiem. Chcę się jeszcze nad tym zastanowić. Szczerze, nie wiem za dużo, ale nie
chcę o tym mówić, dopóki nie poczuję, że tak trzeba. Wie pani, co mam na myśli?
Ustąpiłam. Człowieka zawsze można przycisnąć, ale to nie jest zbyt dobra metoda.
Lepiej, gdy z własnej woli wyjawi informacje. W ten sposób zyskuje się więcej.
 Mam nadzieję, że zadzwonisz do mnie  powiedziałam.  Jeśli się jednak nie
odezwiesz, będę musiała wpaść tu znowu i zrobić drakę.  Wyciągnęłam wizytówkę i
położyłam ją na ladzie.
Uśmiechnął się, najwidoczniej w poczuciu winy za swe niezdecydowanie.
 Może pani pojezdzić za darmo, jeśli pani chce. To dobre ćwiczenie.
 Innym razem  odparłam.  Dzięki.
Obserwował mnie, dopóki nie wytoczyłam się z parkingu i nie skręciłam w lewo. We
wstecznym lusterku zobaczyłam jeszcze, jak pociera brodę rogiem mojej wizytówki. Miałam
nadzieję, że da o sobie znać.
Tymczasem postanowiłam sprawdzić, czy mogę dorwać to kartonowe pudełko, które
spakowano w laboratorium po wypadku Bobby ego.
Przyjechałam do rezydencji. Glen najwyrazniej poleciała na cały dzień do San Francisco,
lecz Dereka zastałam w domu i powiedziałam mu, czego potrzebuję.
Spojrzał na mnie sceptycznie.
 Pamiętam to pudełko, ale nie wiem, gdzie jest. Być może wyniesiono je do garażu. Jeśli
chcesz na nie rzucić okiem, możemy tam sprawdzić.
Zamknął za sobą frontowe drzwi i przeszliśmy przez dziedziniec do mieszczącego trzy
samochody garażu. Na zapleczu pod ścianą stały drewniane skrzynie. %7ładnej nie zamknięto,
lecz w większości wypełniały je stosy pudełek, które wyglądały, jakby poskładano je tam za
czasów króla wieczka.
Jeden z kartonów zwrócił moją uwagę. Wciśnięto go pod stół warsztatowy przy ścianie.
Dostrzegłam napis  Strzykawki jednorazowego użytku , nazwę dostawcy i rozerwaną
naklejkę spedycyjną, zaadresowaną do oddziału patologicznego szpitala w Santa Teresa.
Wytaszczyliśmy pudełko i zajrzeliśmy do środka. Jego zawartość nie należała do Bobby ego i
rozczarowała nas. %7ładnego czerwonego notesu, wzmianki o kimkolwiek noszącym nazwisko
Blackman, brak wycinków, krypto-gramów, prywatnej korespondencji. Zaledwie kilka
książek medycznych, dwie instrukcje obsługi aparatury radiologicznej oraz drobne
przedmioty biurowe. Co miałam począć z paczką spinaczy do papieru i dwoma długopisami?
 Nie wygląda mi to na wiele  zauważył Derek.
 Nie wygląda mi to na cokolwiek  odparłam.  Czy mimo to mogę zabrać te rzeczy?
Może będę musiała przejrzeć je jeszcze raz.
 Proszę bardzo. Pozwól, że sam to stąd wezmę.
Odsunęłam się grzecznie na bok, pozwalając mu dzwignąć pudełko i zanieść do mojego
samochodu. I ja mogłam sobie z tym poradzić, ale to wydawało się dla niego ważne, więc po
co się sprzeczać. Po przerzuceniu kilku klamotów wcisnęliśmy pudełko na tylne siedzenie.
Poinformowałam go, że będziemy w kontakcie, po czym odjechałam.
Wróciłam do swego mieszkania, gdzie włożyłam dres do biegania. Właśnie zamykałam
drzwi, kiedy zza rogu wyłonił się Henry wraz z Lilą Sams. Spacerowali pod ramię. Był od
niej wyższy przynajmniej o stopę i szczupły we wszystkich miejscach, gdzie ona była
pulchna. Sprawiał wrażenie wniebowziętego, roztaczał specjalną aurę, charakterystyczną dla
ludzi, którzy dopiero co się zakochali. Miał na sobie ciemnoniebieskie dżinsy i koszulę w tym
samym kolorze, na której tle jego niebieskie oczy niemal błyszczały. Włosy musiał chyba
niedawno przystrzyc i zastanawiałam się, czy aby tym razem nie dał ich komuś
wymodelować. Uśmiech Lili stężał nieco, gdy mnie spostrzegła, lecz odzyskała spokój ducha
i roześmiała się jak dziewczynka.
 Och, Kinsey, patrz, co on narobił  powiedziała i wyciągnęła dłoń. Paradowała z
wielkim brylantem o fasetkowym szlifie; miałam nadzieję, że to tylko krzykliwa imitacja.
 Boże, jest wspaniały. Z jakiej to okazji?  zapytałam, przybita. Chyba się nie zaręczyli?
Jej fałsz i roztrzepanie nie pasowały do jego prostolinijności.
 %7łeby uczcić fakt naszego spotkania  rzekł Henry, zerkając na nią.  Kiedy to było,
miesiąc temu? Sześć tygodni?
 Och, ty łobuzie  powiedziała, tupiąc zabawnie małą stopką.  Zaraz sprawię, że
wszystko sobie przypomnisz. Spotkaliśmy się dwunastego czerwca. Były urodziny Mozy, a ja
się właśnie wprowadziłam. Parzyłeś herbatę, którą ona podawała, czym zepsułeś mnie od
samego początku.  Przybrała najbardziej poufny ton.  Czy ten Henry nie jest okropny?
Nie umiem z ludzmi tak się przekomarzać bez celu. Czułam, że uśmiech nie maskuje
mojego skrępowania, ale nic na to nie mogłam poradzić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •