[ Pobierz całość w formacie PDF ]

serce bije jej podejrzanie mocno.
- Wtedy byłem sporo młodszy - wyjaśnił wicehrabia.
Te słowa podziałały jak kubeł zimnej wody. W jednej chwili wyrwały ją z transu.
- Bardzo udany portret, milordzie - stwierdziła z udaną nonszalancją.
Nie patrząc więcej na niego, ruszyła do wyjścia. Zdołała się jeszcze uśmiechnąć do
lokaja, który otworzył przed nią drzwi, ale przed oczami nieustannie miała portret
Chillingsa w mundurze. Nic dziwnego, że się w końcu zaręczył. Należało zresztą
przypuszczać, że unikał panien na wydaniu jak ognia, skoro trwało to aż tak długo.
Potrzebowała czegoś, co odwróciłoby jej myśli od niepokojącego tematu, postanowiła
więc znalezć sobie zajmującą lekturę. Z tą myślą skierowała się do biblioteki.
Do tej pory jeszcze tam nie zajrzała, wiedziała jednak, w którą stronę należy się udać.
Pokój biblioteczny okazał się wręcz imponujący. Podobnie jak inne ogólnodostępne po-
mieszczenia znajdował się w rotundzie, zewnętrzna jego ściana była więc zaokrąglona.
Między oknami na całej wysokości biblioteki rozmieszczono półki z książkami. Dzięki
aksamitnym draperiom tu również królował szarawy odcień zieleni.
Ogień trzaskający w kominku dostarczał ciepła i światła, ale w kątach pokoju panował
półmrok. Wzorem innych pokojów tu również nad kominkiem umieszczono portret.
Dla odróżnienia ten był jednak zbiorowy, przedstawiał dwóch mężczyzn i kobietę
pośrodku. Cała trójka śmiała się, najwidoczniej czymś rozbawiona.
W jednym z mężczyzn Felicja poznała Chillingsa, tyle że znacznie młodszego. Kobieta
była bardzo do niego podobna, choć miała jasne włosy i ciemne oczy. Dorównywała mu
wzrostem i zwracała uwagę elegancją. Drugi mężczyzna był ciemnowłosy i na przekór
panującej modzie wyróżniał się śniadą karnacją. Mimo że odbiegał wyglądem od
pozostałej dwójki, miał taki sam nos i takie same niebieskie oczy. Wszyscy troje byli
ubrani w stroje z początku wieku. Beau Brummell byłby z nich dumny.
Jej gospodarz miał więc nie tylko siostrę, której wkrótce należało się tu spodziewać jako
przyzwoitki, lecz również brata.
Rozejrzała się dookoła i stwierdziła z ulgą, że w bibliotece nie widzi żadnego portretu
żony Chillingsa. Wprawdzie nie powinno to jej w ogóle interesować, ale szczerze
współczuła kobiecie, która teraz była w nim zakochana. W sercu wicehrabiego nie było
miejsca dla nikogo oprócz zmarłej żony.
Na tę myśl poczuła niepokojące pieczenie pod powiekami i wydało jej się to głupie.
Przecież ten człowiek był jej obcy, a nieznajoma kobieta, która miała go poślubić, w
ogóle dla niej nie istniała.
Z determinacją zaczęła przeglądać zawartość półek, aż wreszcie wyszukała łaciński
przekład  Odysei". Otworzyła książkę i przystąpiła do lektury.
Chwilę potem ogarnęło ją wielkie zdumienie, gdy sobie uświadomiła, że wszystko
rozumie. Okazuje się, że jest osobą wykształconą, która potrafi czytać po łacinie, lecz
zarazem nie pamięta swojego imienia i nazwiska. To było dla niej doprawdy
przygnębiające. Bliska załamania, wstała i powlokła się dp swojego pokoju.
Przy wejściu do bawialni znieruchomiała. Ujrzała Chillingsa, który z kijem w ręku
pochylał się nad stołem bilardowym. Musiała przejść obok niego, aby dostać się do
sieni i wrócić do swojego pokoju. Nic jednak nie mogła na to poradzić, więc z
rezygnacją ruszyła dalej.
Chillings uderzył kijem białą kulę z czarnymi znakami tak, że trafiła w czerwoną.
Czerwona odbiła się od krawędzi stołu, a biała tymczasem się zatrzymała. Taki sposób
spędzania wieczoru wydał się Felicji wyjątkowo nużący.
- Dobry wieczór, lordzie Chillings - powiedziała uprzejmie, zręcznie go mijając.
- Ach, pani Felicja. Czy chciałaby pani zagrać? Pokręciła głową.
- Dziękuję, ale nie wydaje mi się, żebym posiadła tę umiejętność.
- Nauczę panią - zaoferował się i oparł kij o stół. - Będzie mi doprawdy bardzo
przyjemnie.
Nieufnie zmierzyła go wzrokiem. Do tej pory dawał aż nazbyt często do zrozumienia,
że nic, co ma z nią związek, nie sprawia mu przyjemności.
- Dziękuję za dobre chęci, ale czuję się zmęczona.
A jednak zwolniła kroku. Biła od niego magnetyczna siła, której Felicja nie potrafiła się
oprzeć. Choć wydawało jej się to niedorzeczne, ulegała jej od samego początku.
- Boi się pani? - spytał prowokacyjnie, oparty o krawędz stołu.
Tak, pomyślała. Boję się tego, co się ze mną dzieje.
- Nie, ale zmęczenia nie da się oszukać - odparła.
- Naturalnie. - Niebieskie oczy pojaśniały mu od leniwego uśmieszku. Wicehrabia
stanął do niej plecami, jakby nagle przestała istnieć. Felicja przygryzła wargę. Powinna
w tej chwili odejść.
-Właściwie... to mogłoby okazać się całkiem ciekawe -usłyszała niespodziewanie swój
głos. Odwrócił się do niej.
- Mogłoby.
Felicja rozejrzała się po pokoju, a jednocześnie starała się dociec, co właściwie ją tu
zatrzymało. W przeciwieństwie do reszty domu to pomieszczenie miało wystrój w
kolorze niebieskim. Wydawało się wręcz sielskie. Między oknami stał stolik do gry w
karty z efektownym kandelabrem, a na pobliskiej ścianie wisiały kinkiety. Dobre
oświetlenie wskazywało, że grę w karty należy traktować poważnie.
- Sądzę - powiedział Chillings - że powinienem znalezć dla pani mniejszy kij.
Wziął potrzebne narzędzie ze stojaka pełnego kijów najrozmaitszej długości i grubości.
Felicja nie przypominała sobie, by kiedykolwiek zetknęła się z grą tego rodzaju.
- Chodzi o to, żeby trafić tą kulą - tu wskazał białą - w kulę czerwoną.
Skinęła głową.
- Natomiast pierwszą kulę należy popchnąć tym kijem. Felicja ponownie skinęła głową.
Zrozumiała, że bilard to gra zręcznościowa, do której potrzebne są bystre oko i pewna
ręka. Nie była przekonana, czy podoła zadaniu. Chillings podał jej kij. Wzięła to
narzędzie, choć mocno się obawiała, że wzbudzi złość wicehrabiego, jeśli okaże się
nieudolna. Nagle poczuła, że ręce jej wilgotnieją ze zdenerwowania, i odniosła
wrażenie, że w obecności lorda zdarza jej się to nie po raz pierwszy.
Zorientowała się, że Chillings ją obserwuje. Znała już jego gwałtowne wybuchy, ale
przekonała się też, że umie je kontrolować.
- Jeśli pani nie chce, wystarczy powiedzieć - odezwał się cicho.
- Nie, nie... to znaczy tak. Chcę spróbować.
- W takim razie zaczynamy. Najpierw powinna pani poćwiczyć uderzanie kuli.
Skinęła głową. Uniosła kij i skierowała jego węższy koniec ku bili, tak jak wcześniej
robił to Chillings, po czym w swoim przekonaniu powtórzyła jego ruch. Bila jednak
poleciała w bok, podskoczyła kilka razy na stole i spadła na podłogę.
- To nie jest takie łatwe, jak mi się zdawało - stwierdziła, marszcząc czoło.
- Nie jest. Obejrzała na niego.
- Czy to ze mnie pan się śmieje?
- Nie, po prostu bawi mnie ta sytuacja. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •