[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się basen prezydenta Roosevelta. Jak zwykle, kiedy nic się nie
działo, w środku było tylko kilku reporterów, którzy polowali na
jakąś wiadomość, najlepiej taką na pierwsze strony gazet. Kiedy
Tucker wszedł do Pokoju Prasowego, od razu go zauważyli.
- Hej, Tucker, co się dzieje? - zapytał jeden z nich.
- No, Tucker - zaczepił go Cleve Barnes z  Post . - Pojawiasz się
tu drugi raz w ciągu dwóch tygodni. Dlaczego?
- Skończyły ci się pomysły na artykuły? - zakpił ktoś inny.
- Gdyby tak było, jest to ostatnie miejsce, w którym szukałbym na-
tchnienia - odgryzł się Tucker i rozejrzał po pokoju. - Nie widzę tu
niczego ciekawego.
- Zamknij się, Fisher - zażartował Cleve i odwrócił się do Tuckera.
- A tak poważnie, co cię tu sprowadza?
- Sprawa osobista - odpowiedział celowo wykrętnie. - Może mógł-
byś mi pomóc? Kogo najlepiej poprosić o przysługę? Chodzi mi o
tutejszy personel.
- Jak dużą przysługę? - Reporter przyjrzał mu się z rosnącym zain-
teresowaniem.
- Sporą - przyznał Tucker ponuro.
- Niech zgadnę. - Cleve uśmiechnął się nagle. - Twoi rodzice przy-
jeżdżają z Kansas i chcą poznać prezydenta. Tucker podrapał się po
szyi i uśmiechnął.
- Coś w tym rodzaju, albo jeszcze gorzej.
- Powodzenia, Tucker. - Cleve pokręcił głową rozbawiony.
- A tak poważnie, z kim powinienem porozmawiać? - dopytywał
się dalej.
- Chyba z Paulą Landry - odpowiedział i wzruszył ramionami. -
Ona przynajmniej cię wysłucha, zanim zacznie się śmiać.
- Wystarczy. Gdzie mogę ją znalezć?
218
- Pokażę ci.
Dwadzieścia minut pózniej Tuckera wprowadzono do małego biura
Pauli Landry. Wiedział już, że jest jedną z asystentek sekretarza
prasowego, osobą inteligentną, ambitną i rozsądną. Z takimi
cechami charakteru miała zagwarantowaną karierę.
- Witaj, Tucker. Miło cię poznać. - Wysoka i dobrze zbudowana
farbowana blondynka z ciemnymi odroślami mocno uścisnęła mu
dłoń i wskazała krzesło przed biurkiem. - Pewnie wiele osób ci to
mówi, ale bardzo lubię twoje artykuły.
- Dzięki. Chciałem podziękować, że mnie pani przyjęła. - Usiadł na
krześle.
- Nie ma o czym mówić. - Uśmiechała się ciepło, grzecznie i z
sympatią. - Co mogę dla ciebie zrobić?
- Trochę się wstydzę, pani Landry... - zaczął.
- Mów mi Paula, proszę - wtrąciła.
- Paula - powtórzył. - Nie wiem, jak to powiedzieć, ale może po-
wiem prosto z mostu.
Uśmiechnęła się szerzej i na policzkach zrobiły jej się ładne
dołeczki.
- Tak będzie najlepiej.
- Chodzi o to, że - zaczął i przerwał, a potem znowu się odezwał. -
Prawda jest taka, że chciałbym zobaczyć sypialnię Lincolna. Nie
tylko zobaczyć z daleka, ale stanąć w niej. - Tucker zauważył, jak
zamrugała zaskoczona. Właściwie była mocno zdziwiona, ale
potrafiła to szybko ukryć. - Wiem, że się jej nie zwiedza, ale...
miałem nadzieję, że pomożesz mi zdobyć pozwolenie. Wiem, że to
prośba, która musi być
załatwiona różnymi kanałami i jeśli się nie uda, zrozumiem.
Przyszło mi jednak do głowy, że jeśli nie zapytam, to nigdy się nie
dowiem, czy można to zrobić. Powiem bez ogródek - najgorsze, co
może mnie spotkać, to odmowa.
219
Roześmiała się cicho.
- Będę z tobą szczera, Tucker. Myślałam, że poprosisz mnie o coś
takiego jak zdjęcie z autografem od prezydenta specjalnie dla
twojej ciotki Sally, ale sypialnia Lincolna?
- To dziwna prośba, prawda? - przyznał z szelmowskim uśmiesz-
kiem.
- Powiedzmy tak - gdyby ktoś inny o to poprosił, od razu bym od-
mówiła. Ale... prosisz ty. W związku z tym muszę wykonać kilka
telefonów.
- Będę wdzięczny, Paula. Słowo daję. - Tucker pogrzebał po kie-
szeniach i znalazł wizytówkę. - Tu jest mój domowy numer.
Przeważnie pracuję u siebie, więc można mnie złapać prawie o
każdej porze.
- Zadzwonię, jak będę miała odpowiedz - obiecała.
- Nie ma pośpiechu - skłamał.
Molly przywitała Tuckera głośnym skomleniem, kiedy wszedł do
mieszkania. Kręciła się jak oszalała, plątała mu się pod nogami,
łapy jej tańczyły, a ogon nie przestawał merdać. Kiedy zdjął smycz
z wieszaka, podskoczyła z radości i zaskowyczała jeszcze mocniej.
- Dobry piesek, Molly, siadaj. - Tucker odepchnął jej łapy, kiedy
skoczyła mu na piersi. - Nie uda mi się zapiąć smyczy tak
miotającemu się psu.
Popiskując, opadła na cztery łapy i usiadła na podłodze, drżąc nie-
cierpliwie.
Zadzwonił telefon. Tucker miał automatyczną sekretarkę, która
utrwaliłaby wiadomość, ale tym razem musiał odebrać i Molly
dobrze o tym wiedziała. Podbiegła do aparatu, szczekając
niecierpliwie.
- Nie będę nic słyszał, jeśli nie będziesz cicho - ostrzegł ją. Pies,
wyraznie niezadowolony, zaczął popiskiwać, kiedy Tucker
podniósł słuchawkę.
220
- Tucker, słucham.
- Mówi Wally Hamilton.
Wally był szefem gabinetu prezydenta. Tucker nie wiedział, czy
śmiać się z radości, czy usiąść z wrażenia i ledwo wydukał:
- Wally? Co mogę dla ciebie zrobić?
- Chodzi o to, co ja mogę zrobić dla ciebie? - odpowiedział męż-
czyzna z zadowoleniem w głosie. - Kilka minut temu rozmawiałem
z Paulą Landry. Masz chwilkę?
- Chwilkę? Mam masę czasu. - Tucker usiadł.
- Prezydent chciałby z tobą porozmawiać. Możesz poczekać?
- Oczywiście. - Oparł się wygodniej na fotelu, a kiedy Molly to zo-
baczyła, położyła się, mrucząc gniewnie, wetknęła nos między łapy
i spojrzała na niego smutnymi oczami.
Na linii zapadła długa cisza, a potem odezwał się silny, pewny głos
prezydenta.
- Tucker, mówi Hank Wakefield. Jak się masz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •