[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oprzytomniał.  Klara! To ty! Jak dobrze cię słyszeć. Czy wszystko u ciebie w porządku? Coś cię
trapi?
- Nie, nie, proszę księdza. To znaczy&
- Daj spokój z tym księdzem, Klara  znowu przerwał jej rozmówca.  Janusz. Jestem
Janusz, pamiętasz? Janusz bez sutanny.  Jego głos był miękki i dzwięczny, a ton zdradzał
wzruszenie.
- Tak, wiem& Janusz& przepraszam, ja& - Nie wiedziała od czego zacząć.  Słuchaj,
możemy się spotkać? Chciałabym z tobą porozmawiać, o coś cię spytać.
- Co tylko zechcesz, kochana. Co tylko zechcesz. Jestem do twojej dyspozycji. Na każde
zawołanie& zawsze& - dodał już przyciszonym głosem.  Klaro? Jesteś tam jeszcze? Klaro?!
- Tak, jestem. Przepraszam. Zadzwonię jeszcze& Zadzwonię& - to mówiąc, przerwała
połączenie.
10
Zanim odważył się zapukać, raz jeszcze pomacał ręką miejsce, w którym schowana była
koperta. Sprawdził ponownie, czy nazwisko, które zanotował, jest identyczne z tym
wygrawerowanym na tabliczce przykręconej do drzwi. Wszystko się zgadzało, więc wziął
głęboki oddech i trzykrotnie zapukał. Odczekał chwilę, uważnie nasłuchując jakiegoś odzewu,
ale odpowiedziała mu tylko głucha cisza. Po chwili zapukał ponownie. Tym razem również nie
usłyszał żadnej odpowiedzi, więc zdecydowanym ruchem nacisnął na klamkę. Zamek ustąpił, a
Malinowski znalazł się w gabinecie doktora Wieczorka. Z przyzwyczajenia wyjrzał jeszcze na
korytarz, ale w panującym półmroku nie mógł nikogo zauważyć.
Zakład Kulturoznawstwa znajdował się na ostatnim piętrze Wydziału Filologiczno-
Historycznego w Instytucie Filologii Polskiej. Gabinet doktora Wieczorka umiejscowiony był
pośrodku długiego szeregu drzwi, po lewej stronie. Na końcu korytarza, szerokością zbliżonego
do tramwaju, ledwie dostrzegalne z miejsca, w którym stał Malinowski, było jedno, na wpół
ślepe okno, usytuowane na półpiętrze wąskiej klatki schodowej. Kolejne i zarazem ostatnie
zródło naturalnego, bladego światła znajdowało się w przeciwległym końcu mierzącego
kilkadziesiąt metrów holu.
Jedyną osobą, jaką do tej pory spotkał, był portier na dole, dlatego był pewien, że studenci
skończyli już zajęcia na dziś. Wyglądając z progu gabinetu na korytarz, spojrzał na wymalowane
orzechową farbą olejną lamperie, które smutno opadały w dół, aż do nieokreślonego w kolorze
lastryka. W całym budynku było zimno i duszno. Wokół unosił się zapach stęchlizny i pasty do
podłóg. Nie ulegało wątpliwości, że ci, którzy wybrali studiowanie w tych warunkach, musieli to
naprawdę kochać. Chęć nauki w tym przybytku musiała wypływać wyłącznie z pobudek
hobbystycznych, zwłaszcza że studenci zdawali sobie przecież sprawę, iż po ostatnim roku zasilą
grono bezrobotnych. Malinowski ze wzruszeniem pomyślał o swoim posterunku i przyrzekł sobie
w myślach, że już nigdy nie powie o nim złego słowa. Tymczasem cofnął się o krok i rozejrzał po
niewielkim pokoiku, w którym się znajdował.
Kwadratowy gabinet zarzucony był książkami. Stały na półkach kilku regałów, parapecie i
komodzie. Parę z nich ułożono w pokazny stos na biurku i porozkładano po dwie, trzy na
podłodze, szafie i stoliku do kawy. W efekcie w pomieszczeniu nie pozostawało wiele miejsca,
poza jednym wolnym krzesłem przy biurku i małym pufie tuż przed nim, przeznaczonym
zapewne dla ewentualnych gości. Malinowski zapatrzył się na wiszące tu i ówdzie tanie
przedruki znanych obrazów. Rozpoz nawał tylko Damę z łasiczką i Monę Lisę, ale miał wrażenie,
że pozostałe też już gdzieś wcześniej widział. Spojrzał na zegar ścienny i stwierdzając ponad
wszelką wątpliwość, że godziny pracy instytutu minęły trzy kwadranse temu, zrezygnowany
postanowił przyjść jutro. Kiedy się odwrócił, serce podeszło mu do gardła. Niespodziewanie tuż
przed nim wyrósł wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. Na oko mógł mieć jakieś dwadzieścia
siedem, trzydzieści lat. Miał krótko ostrzyżone, ciemne włosy i przynajmniej dwudniowy zarost
na silnej szczęce. Szerokie barki i klatka piersiowa sprawiały wrażenie, jakby całe życie spędził
w siłowni, a wojskowa kurtka i ciężkie buty dodawały mu groznego wyglądu. Spojrzenie miał
tępe i puste. Nie wyglądał na życzliwego, wręcz przeciwnie, Malinowski był więcej niż pewien,
że przybysz nie ma dobrych zamiarów.
- Dobry, można?  zapytał Malinowskiego tonem niezdradzającym inteligencji. Zanim
komisarz zdążył odpowiedzieć, młodzieniec mówił dalej:  Ja po ten wpis, co mnie doktor
obiecał, wie doktor, ten z tych& no& no z tych zajęć, co z doktorem mam, wie doktor.
- Nie, to znaczy ja w ogóle& pan mnie z kimś pomylił. Ja nie& - odrętwiały Malinowski
starał się wybrnąć jakoś z niezręcznej sytuacji.
- Jak nie?! Co nie?! Na listach żem jest? Jest! No! To to znaczy, żem był i chodził i wpis
musi być, tak czy nie?!  dochodził swego chłopak, a jego fizys stawała się coraz to bardziej
agresywna.
- Dobrze, już piszę.  Komisarz postanowił zakończyć ten bezowocny dialog. - Proszę
indeks. Jak nazwisko pana?
-Nieszpora Adam.
- Rok?
- Siedemdziesiąty dziewiąty. - Malinowski o mało nie parsknął śmiechem.
 Pytałem o rok studiów, nie urodzenia pana.
- A, sorry. To znaczy trzeci. Jestem na trzecim roku teraz, zaocznie  uściślił młody
mężczyzna.
- Zwietnie!  Oficer wyjął z kieszeni długopis i wpisał zaliczenie do indeksu. W rubryce
 podpis wykładowcy" wykaligrafował starannie:  Komisarz Jan Malinowski", zamknął indeks i
wręczył go uradowanemu studentowi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •