[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ubezpieczeniowej. %7ładen z nich bodaj przez chwilę nie rozważał studiowania w akademii
medycznej.
Czy dr A. był ogromnie zawiedziony tym, że jego synowie nie uhonorowali go, wybierając jego
profesję? A może dr A. był tylko lekko rozczarowany i miał wyłącznie skłonność do rzucania
ironicznych uwag na stronie, tak by jego synowie poznali wyłącznie powierzchownie, nigdy
dogłębnie, jego prawdziwe uczucia? Bracia podczas wspólnie spędzanych wieczorów nieustannie
rozważali tę kwestię, nie dochodząc jednak do żadnych wniosków.
Tak naprawdę zarówno B., jak i C. byli osobnikami z natury dobrodusznymi. Obaj, zupełnie jakby
zostało to z góry zaprogramowane, weszli w średni wiek już przed trzydziestką. Ich włosy o barwie
sierści wiewiórki przerzedziły się na ciemionach, co nieoczekiwanie sprawiło, że obaj zaczęli
przypominać chłopców o twarzach naznaczonych wyrazem zdziwienia. B. nosił okulary w drucianej
oprawce, a C. owalnego kształtu szkła bez oprawki. Kiedy skończyli czterdziestkę, zaczęły być im
niezbędne szkła dwuogniskowe. B. poruszał się z dobrotliwym zrezygnowaniem kogoś, kto dzwiga
miękki wprawdzie i niezbyt ciężki, lecz nieporęczny tobół, na przykład torbę z praniem. C., który
pragnął za wszelką cenę uchodzić za  brata wysportowanego i aktywnego , postawił sobie za punkt
honoru, by poruszać się sprężystym krokiem, nawet jeśli nikt go nie obserwował.
Ich matka zmarła na szczególnie złośliwą odmianę nowotworu, gdy B. i C. mieli po czterdzieści
dwa lata. Bardzo ją opłakiwali, jednak w milczeniu, słowa uznali bowiem za zbędne. Całkiem
możliwe, że identyczny ból chwycił braci za serce w chwili jej śmierci, że w rocznicę jej zgonu
nawiedzały ich te same nocne koszmary, że obu często się śniła - o czym jednak nigdy nikomu nie
wspominali. Mieli naturę stoików, cierpieli wewnętrznie. To, że umierając pozostawiła ich z ojcem,
przysparzało im nieustannej troski i niepokoju, o czym jednak również nikomu nie wspominali.
Bo i o czym niby było mówić? Gdyby tak on umarł zamiast niej...?
Ilekroć się spotykali, nigdy się nie obejmowali, poprzestając jedynie na serdecznym uścisku rąk,
a w oczach każdego można było dostrzec ból oraz ustawiczne zdumienie wywołane nieobecnością
matki na tym świecie. A także przemożną świadomość faktu najistotniejszego: przedłużającego się
istnienia ojca. Wreszcie, pewnego dnia, uniósł się lewy koniuszek ust B., uniósł się też prawy
koniuszek ust C. - i stan ducha braci się zmienił.
Nie mieli w sobie za grosz sentymentalizmu. Pogardzali kulturą stawiającą na piedestale ofiarę.
Także biernością i użalaniem się nad sobą. Byli inteligentnymi zamożnymi ludzmi, hołdującymi
silnemu przekonaniu, że oni sami są uodpornieni na społeczne patogeny epoki.
Tymczasem ich ojciec żył. I starzał się.
%7łona B., podobnie jak żona C., napomykała, że z teściem, który zawsze miał trudną i nieco
zagadkową osobowość, coraz trudniej wytrzymać i że z wiekiem staje się on coraz bardziej
enigmatyczny.
Dr A. przeszedł wreszcie, acz niechętnie, na emeryturę w wieku siedemdziesięciu lat. Mimo to
starszy pan chlubił się tym, że pozostał wysokopłatnym konsultantem w swojej dziedzinie, czyli
neurofizjologii.
Od śmierci żony dr A. chciał, żeby synowie dzwonili do niego przynajmniej raz w tygodniu. On
sam miał w zwyczaju telefonować do nich w niedzielę wieczór, choć nie co tydzień; jeśli jednak
czynił zadość temu zwyczajowi, to tylko w niedzielne wieczory. Bracia szybko się połapali, że dr A.
dzwoni najpierw do B., a dopiero potem do C. Nigdy nie zmienił tej kolejności. Jeśli B. nie było
akurat w domu i nie mógł odebrać rozmowy, dr A. odkładał w czasie telefon do C., dopóki B. nie
odsłuchał jego wiadomości pozostawionej na automatycznej sekretarce i nie oddzwonił do niego.
(Dlaczego? Ponieważ B. był starszy od swojego brata o całych osiem minut).
Dr A. od dawna przestał fotografować B. i C. jako okazy blizniaków; a jednak przez długi czas
nastawiał każdego z braci przeciw drugiemu. (- Rywalizacja jest zródłem doskonałości genetycznej.
 Tylko najlepiej przystosowani przetrwają . W przeciwnym razie społeczeństwo staje się
dysgeniczne. Rasy ulegają degeneracji i wymierają).
Dopiero u schyłku wieku dojrzałości B. i C. zrozumieli, że ojciec tak nimi manipuluje, by zawsze
pozostali rywalami, toteż zawiązali tajne przymierze.
- Musimy być wierni i oddani sobie. Nie jemu.
Ilekroć dr A. napomykał, że żaden z jego synów  nie dowiódł zbytnio swojej męskości, żeby nie
wspomnieć o zdolności płodzenia (była to toporna, lecz eliptyczna aluzja do tego, że ani B., ani C.
nie przejawiali ochoty, by mieć dzieci), bracia zachowywali godne milczenie.
Ajednak B. w skrytości ducha żywił przekonanie, że ojciec faworyzuje C., ten zaś sądził w głębi
duszy, że ojcowskim ulubieńcem jest B.  W oczach ojca zawsze będzie i tak idealnym synem .
Dr A. mógł opłakiwać śmierć żony, jednak nadzwyczaj szybko doszedł do siebie. Choć
dotychczas był optymistą, teraz nabrał upodobania do przyziemnego, radosnego nihilizmu. B. uznał,
że ojciec ma osobowość depresyjną; według C. był on bardziej skłonny do popadnięcia w paranoję,
w manię. Ich żony utrzymywały, że starszy pan jest  normalny - może tylko trochę ekscentryczny. Był
człowiekiem zamożnym, jednak oszczędnym w drobnych sprawach, a ściślej - jeśli tylko mógł kogoś
zirytować. Na przykład pogrzeb żony po obniżonej cenie. (- Po co urządzać kosztowny pochówek,
chyba tylko po to, żeby napchać kieszenie przedsiębiorcom pogrzebowym? No sami powiedzcie). Ich
dom rodzinny, okazały budynek utrzymany w staroangielskim stylu z epoki Tudorów, oddalony od
ulicy i usytuowany w zabytkowej dzielnicy miasta, po śmierci pani A. zszedł na psy; patrząc nań
miało się wrażenie, że komuś najwyrazniej zależy, by popadał w ruinę. Kępki jasnozielonego mchu
pojawiły się na krytym łupkowymi płytkami dachu, zaś w rynnach, niczym osamotnione myśli, zaczęły
wyrastać maleńkie drzewka samosiejki. Pokryty asfaltem kołowy podjazd pokrywała siatka pęknięć.
Na wszystkich oknach wychodzących na ulicę często zaciągano rolety, toteż patrząc na fasadę,
widziało się jakby mnóstwo pustych i ślepych, a jednak patrzących oczu.
Gdy dr A. umrze - niepokoili się bracia - czy wspólnie odziedziczą stary dom? Amoże dr A.,
realizując swój potajemnie ułożony scenariusz, pozostawi dom, a nawet większość majątku, tylko
jednemu bratu, pomijając drugiego?
Tylko z tego powodu B. i C. panicznie bali się śmierci ojca, choć nieustannie o niej myśleli.
Pewnego wieczoru, bracia skończyli wtedy czterdzieści dziewięć lat, B. spojrzał sponad czytanej
książki o badaniach Arktyki (B. pasjonował się po amatorsku wyprawami polarnymi, podczas gdy
namiętnością C. była amerykańska wojna domowa), a jego twarz wyrażała lekki niepokój. %7łona
zapytała, czy coś się stało, lecz nim B. jej odpowiedział, zadzwonił telefon. - To twój brat - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •