[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Conan spojrzał na nieprzytomnego selkie, a potem na Taira, po czym wzruszył tylko
lekcewa\ąco ramionami.
- To. To nic takiego. To taka dziecięca sztuczka z miejsca, z którego pochodzę.
- Bierzemy go na spytki ?
- Tak ...  zaczął Conan.
Przerwał mu jednak odgłos biegnących stóp. Conan zostawił wcią\ nieprzytomnego selkie i
dobył miecza. Odgłos kroków dochodził jednak od strony drzew i nie byli to kamraci ich jeńca.
- Zwięte Nasienie !  rozległ się krzyk jakiegoś mę\czyzny.  Ukradli Zwięte Nasienie !
Będąc ju\ z powrotem na drzewie, na którym odbyła się uczta, Conan słuchał wyjaśnień
Cheen.
- Drzewa w naszej osadzie są największe spośród wszystkich rosnących na ziemi, 
zaczęła  ale nie zawsze tak było. Dwadzieścia pokoleń temu najpotę\niejsza z naszych
szamanek stworzyła zaklęcie, które spowodowało wzrost normalnych drzew do rozmiarów
trzydziestokrotnie większych.
Conan przytaknął nie przerywając jej. Spoglądał na otwartą skrzynię u stóp Cheen.
- Ale nie wystarczył sam wzrost. Ziemia tutaj nie jest w stanie zapewnić wystarczająco
du\ej ilości po\ywienia dla korzeni tak wielu, i tak wielkich drzew jak nasze. Tak więc
szamanka, a na imię było jej Jinde, stworzyła następny czar, który zamknęła w specjalnie
przygotowanym nasieniu. Daje ono wielką energię ka\dej z roślin, która znajduje się blisko
niego.
Magia.Tego Conan nie lubił. Zdawała się jednak prześladować go w ka\dym miejscu, do
którego przybył, choć bardzo starał się jej unikać ...jeśli tylko miał taką szansę.
39
40
- Bez tego Nasienia  kontynuowała Cheen  nasze drzewa wkrótce uschną i umrą.
No có\. Było to smutne, ale tak naprawdę nie było to zmartwienie Conana. Najlepiej
zostawić magię tym, którzy chcą się nią zajmować. Zanim jednak Cheen udzieliła dalszych
wyjaśnień, wbiegł pomiędzy nich Tair.
- Widzieliście gdzieś Hoka ?  spytał z trudem łowiąc powietrze.
- Nie  odparła Cheen. Spojrzała pytająco na Conana.
- Nie. Nie widziałem go od czasu ceremonii  odparł na jej nieme pytanie
- Powinien być w chacie chłopców  powiedziała Cheen
Tair przytaknął.
- Powinien, ale go tam nie ma.
- Uderz w bęben. Prawdopodobnie wyszedł zobaczyć co się dzieje i jest gdzieś w
pobli\u.
Ale kiedy przebrzmiało echo uderzeń, Hok nie pojawił się w dalszym ciągu, a przeszukanie
ka\dego z drzew tak\e nie dało rezultatu.
Kiedy zakończono poszukiwania z twarzy Cheen łatwo było wyczytać miotające nią uczucia
wściekłości i smutku.
- Wraz z \yciem naszej wioski,  powiedziała  selkie ukradli te\ mojego najmłodszego
brata.
Promienie słoneczne pra\yły niemiłosiernie głowy selkich, którzy z wysiłkiem przemierzali
wydmy suchego, pustynnego piachu terytorium Pilich. Kleg poczułby się znacznie spokojniejszy,
gdyby dotarli ju\ do odległych chłodnych gór. I to nie tylko ze względu na cień, ale te\ na ich
bezpieczeństwo.
W jedną stronę los im sprzyjał, ale to nie znaczyło, \e w powrotnej drodze równie\ będzie się
do nich uśmiechał.
I rzeczywiscie odwrócił od nich swą przychylną twarz. Zza wysokiego piaszczystego wzgórza,
pokrytego karłowatą roślinnością, wychyliła się grupa Pilich uzbrojonych w proce i gotowych do
walki.
40
41
Kleg szybko przeliczył Ludzi-Jaszczurów i stwierdził, \e przewa\ają liczebnie nad jego
grupą, choć przewaga ta jest niewielka. Wezwał selkich do zatrzymania się. Normalnie grupa Klega
powinna zostać zaatakowana natychmiast, jednak Pili zdawali się nie palić za bardzo do boju, który
musiał zakończyć się cię\kimi stratami po obu stronach. Oni tak\e zatrzymali się i czekali. Kleg
uznał to za dobry znak.
Po kilku chwilach jeden z Pilich wystąpił naprzód. Sądząc po wyró\niającej go czerwonej
przepasce na biodrach, Kleg miał chyba do czynienia z przywódcą. Trudno było oczywiście być
pewnym zwłaszcza, \e dla niego wszyscy Pili wyglądali identycznie.
Ten jeden wszak\e zbli\ał się ku nim.
Jeden z \ołnierzy selkich uniósł włócznie, ale Kleg zatrzymał go gestem dłoni.
- Czekaj. Mo\e zaproponują jakieś sensowne warunki porozumienia.
Postąpił kilka kroków naprzód, wychodząc na spotkanie zbli\ającego się jaszczura.
Kiedy znalezli się zaledwie o dwie długości włóczni od siebie, zatrzymali się obaj.
- Naruszacie terytorium Pilich  usłyszał Kleg.
Jaszczur twardo akcentował słowa niemniej, ich mowa była podobna, co umo\liwiało
konwersację.
Kleg nawet nie próbował zaprzeczać temu zarzutowi.
- Tak. Mój Pan i Stwórca rozkazał mi wykonać pewne zadanie, które wymagało
pośpiechu. Ominięcie waszego terytorium zajęłoby nam dwa dni.
- Próba przejścia przez nie mo\e was kosztować du\o więcej. Mój władca, Wysoki
Lord, król Rayk wyznaczył mnie, bym strzegł naszych granic przed obcymi.
- A więc jesteśmy w impasie ...
- Tak jest. Przewy\szamy was liczebnie.
- Owszem, choć w niewielkim stopniu. Jeśli zaczniemy walkę, większość z nas zginie i
to po obu stronach.
- To prawda. Jest to przykre, ale nic nie mo\na na to poradzić  jaszczur odwrócił się by
powrócić do swych \ołnierzy.
- Chwileczkę  powiedział Kleg  Być mo\e jest jakieś wyjście z tej sytuacji ?
Jaszczur zatrzymał się.
41
42
 Słucham zatem.
- Czy istnieje jakiś sposób, by uzyskać zezwolenie na przejście przez wasze terytorium
?
- Byłoby to bardzo trudne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •