[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeżeli Tiaret też jest taki& zaczęła.
Nie rób sobie złudzeń przerwał pan Roman. Tiaret jest mniejszy i brzydszy. I
brudniejszy. Boję się, że doznasz rozczarowania.
Pawełek całą trasę oglądał w podziwie. Nie umiał sobie wyobrazić, żeby mogło istnieć coś
jeszcze gorszego i bardziej krętego. Postanowił niezłomnie, że nie wyjedzie z tej Algierii,
dopóki nie zobaczy tamtej drugiej, najokropniejszej drogi.
W godzinę pózniej istnienie jakichkolwiek zakrętów, gór czy pofałdowań terenu zaczęło
się im wydawać wręcz nieprawdopodobne. Dookoła rozpościerał się przerazliwie płaski
placek, równy jak stół, uklepany, pozbawiony najmniejszego bodaj dołka czy górki, suchy jak
pieprz, wyjałowiony doszczętnie z wszelkich drzew i krzaków. Szosa szła prosto jak strzelił
aż do horyzontu. Pan Chabrowicz docisnął gaz i grzał z maksymalną szybkością.
Na litość boską, cóż to jest? spytała ze zdumieniem rozglądająca się wokół pani
Krystyna.
Sawanny odparł pan Roman wzdychając. Mówiłem, że się stęsknisz za zakrętami.
Tak już będzie prawie do końca.
Sawanny! Na dzwięk tego słowa Janeczka poczuła gwałtowne wzruszenie. Sawanny,
przedsionek pustyni& !
Tatusiu, zatrzymaj się na chwilę poprosiła. Ja chcę wysiąść tylko na malutką
chwileczkę. Muszę te sawanny pomacać!
Pan Chabrowicz zatrzymał samochód. Słońce zniżało się już ku zachodowi, ale upał wciąż
jeszcze panował straszliwy. Chaber dostał wody z plastikowej torebki, którą Pawełek
przezornie napełnił w Wąwozie Małp. Chłodniejszy znacznie, zielony, cienisty Wąwóz Małp
oddzielił się od nich w czasie i przestrzeni co najmniej tak, jakby widzieli go przed
miesiącem. Lotnisko i morze leżały zgoła na innej planecie.
Popatrzcie, a jeszcze dzisiaj rano byliśmy w Warszawie! wykrzyknął nagle
zdumiony Pawełek. Coś takiego&
Janeczka przeszła na rozciągające się obok szosy pole. Uczyniła po nim kilka kroków,
przyjrzała się roślinności i wróciła do samochodu.
Podeptałam sawanny oznajmiła z satysfakcją. Ale zawsze myślałam, że na
sawannach rośnie taka wysoka, gęsta trawa, większa od człowieka. A tu nic nie rośnie, tylko
takie suche coś i sam oset. Dlaczego?
Tutaj rośnie tylko to, co jest specjalnie kultywowane wyjaśnił pan Roman, smętnie
zapatrzony w południową część nieba. Wiatr zwiewa wszelkie nasiona razem z tym
piekielnym pyłem pustynnym i zakorzenia się tylko to, co jest wyjątkowo odporne. Poza tym
tu jest sucho i ta glina kamienieje. Wsiadajcie, jedziemy dalej. Martwię się bardzo, bo idzie
sirocco.
To co? zaciekawił się Pawełek.
Nic, ale przez parę dni będzie nieprzyjemnie. Dziki wicher, gorąco i pełno piasku.
A skąd wiesz, że idzie sirocco?
Popatrzcie na niebo. Zaczyna się robić pomarańczowe. To jest pył, który się podnosi.
I długo to trwa? spytała z lekkim niepokojem pani Krystyna. Bo podobno w
czasie sirocca wszyscy się kłócą?
Może jakoś przetrzymamy. Trwa czasem nawet do dwóch tygodni, ale przeważnie kilka
dni. Przykro mi bardzo, że te pierwsze dni będziecie mieli zatrute, bo i sirocco, i Ramadan&
Co ma do rzeczy Ramadan?
Trochę jest uciążliwy. Arabom w czasie Ramadanu nic nie wolno od wschodu do
zachodu słońca, nie wolno jeść, pić i palić. Zaczynają się pożywiać dopiero w nocy. I nam też
nie wypada jeść, pić i palić w miejscach publicznych, jest to zle widziane, a co mniej
cywilizowani mogą rzucać kamieniami.
Jak oni to wytrzymują?! Nic nie pić w tym upale?!
Z trudem wytrzymują i pod koniec już są w ogóle nie do życia. W dzień wolno jeść
tylko osobom chorym, osobom będącym w podróży i dzieciom do lat albo czternastu, albo
dwunastu, nie pamiętam. Więc nasze dzieci też na wszelki wypadek nie powinny jeść
publicznie.
Dobra, możemy jeść prywatnie& mruknął Pawełek.
Szosa ciągle biegła prosto. Pan Roman jechał i jechał, i wcale jej nie ubywało. Po prawej
stronie, w szczerym polu, pojawiła się mała wioska arabska, wyglądająca jak skupisko
poszarpanych, glinianych pagóreczków. Pani Krystyna przyjrzała się jej ze zgrozą.
Jak oni tu mogą żyć, w tej przerazliwej pustce, bez jednego drzewka& Słuchaj,
dlaczego to jest jakieś takie pogryzione od góry?
Nie pogryzione, tylko na wszystkich dachach leżą kamienie. Zabezpieczenia przed
wiatrem. W całej Algierii na wszystkich dachach leżą kamienie&
Wreszcie coś zaczęło ulegać zmianie. Szosa skręciła łagodnym łukiem najpierw w prawo,
a potem w lewo, nie wiadomo dlaczego, bo teren był ciągle płaski. Dwa drzewka, które
ukazały się w oddaleniu, stanowiły urozmaicenie wręcz wystrzałowe i przyciągnęły wzrok jak
magnes. Pózniej pojawiła się odrobina zieleni i coś zamajaczyło na horyzoncie. Na uklepanej
płaszczyznie zaczęły wyrastać pagórki.
No, już prawie jesteśmy w domu powiedział z zadowoleniem pan Roman. Przed
nami Hammadia, za trzynaście kilometrów Mahdia i za następne czterdzieści sześć już Tiaret.
Janeczka i Pawełek, zmęczeni upałem, otumanieni nieco monotonią krajobrazu,
oszołomieni przestrzenią, którą przebywali, ocknęli się nagle niczym na dzwięk pobudki.
Mahdia! Znów coś, na co powinni zwrócić baczną uwagę!
Tato, przejedzmy przez tę Mahdię powoli, co? zaproponował żywo Pawełek.
Obejrzymy sobie takie arabskie miasto.
Przecież całą drogę oglądamy arabskie miasta? zdziwiła się pani Krystyna. Co
prawda niewiele ich było i na tych sawannach zdążyłam zapomnieć, jak wyglądały&
Mahdia to nie miasto, tylko miasteczko przerwał pan Roman. Akurat takie samo
jak Hammadia. Na pewno nie będę jechał szybko, bo tu we wszystkich miejscowościach jest
ograniczenie szybkości do czterdziestu i generalny zakaz wyprzedzania. Nie wiem, dlaczego
akurat Mahdia ma służyć jako typowy przykład&
Główną ulicę Hammadii, przez którą pan Roman przejechał wprawdzie wolno, ale bez
przeszkód, dzieci obejrzały obojętnie. Trzynaście kilometrów przeleciało błyskawicznie,
przed Mahdią pan Roman znów zwolnił.
Zmęczenie, otępienie i lekkie przygnębienie minęło rodzeństwu jak ręką odjął.
Ty patrz w lewo, a ja w prawo poleciła Janeczka szeptem.
Pawełek z uwagą obejrzał kilka żółtych, dwupiętrowych budynków wyrastających tuż
blisko znienacka i jeden szary, większy, oddalony nieco od szosy. Janeczka zobaczyła
najpierw ogromne śmietnisko, a potem szereg białych domków, po większej części
parterowych. Dalej za nimi ciągnął się mur, zwyczajny, niezbyt wysoki, również biały.
Pawełek ujrzał następnie stację benzynową i kilka straganów z owocami i warzywami. Pan
Roman zatrzymał samochód na środku ulicy, ponieważ samochód przed nim zatrzymał się
również, a jego kierowca rozpoczął pogawędkę ze znajomym, stojącym na chodniku.
Cóż to ma znaczyć? zgorszyła się pani Krystyna. Co on sobie myśli?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Pokrewne
- Home
- J. A. Jance Joanna Brady 04 Dead to Rights
- Chmielewska Joanna Lekarstwo na miĹoĹÄ
- Balzac Grand homme de province a Paris
- LE Modesitt Ecolitan 02 The Ecolitian Enigma
- James Lowder The Harpers 05 The Ring of Winter
- Ian Fleming Bond 07 (1959) Goldfinger
- Awakened The Guardian Legacy_Book 1 Ednah Walters
- Coulter Catherine Sekretna pieśÂśÂ
- 066. Donald Robyn Chocby na kraj swiata
- Austen, Jane Emma
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- onaonaona.keep.pl