[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się na ziemię i znieruchomiał.
Mężczyzni, którzy weszli do zamku, zawrócili na jego pierwszy okrzyk. Conan spiesznie
podszedł do wyważonych drzwi i stanął jak wryty, zbity z tropu. Patrzącym na to
towarzyszom wydawało się, że Cymeryjczyk mocuje się z powietrzem. Mimo że niczego nie
mógł dostrzec, czuł pod palcami śliską, gładką powierzchnię i zrozumiał, iż przejście zostało
zamknięte kryształową płytą. Widział przez nią nieruchomo leżącego na środku galerii
Irakzajczyka z pierzastą strzałą tkwiącą w ramieniu.
Conan uniósł kindżał i uderzył, a patrzący z osłupieniem kompani zobaczyli, jak ostrze
odskakuje od niewidocznej przeszkody z głośnym brzękiem, jakby stal napotkała twardą
substancję. Conan zaniechał dalszych prób. Wiedział, że nawet legendarny talwar Amira
Kuruma nie zdołałby strzaskać tej niewidzialnej zapory.
W kilku słowach wyjaśnił rzecz Kerimowi Szachowi. Turańczyk wzruszył ramionami.
 Cóż, jeśli odcięto nam powrotną drogę, to musimy znalezć inną. Zatem ruszamy
naprzód, no nie?
Przytaknąwszy, Cymeryjczyk odwrócił się i pomaszerował do drzwi po drugiej stronie
komnaty, mając wrażenie, że idzie na spotkanie nieuchronnej śmierci. Podniósł kindżał, by
uderzyć w drzwi, lecz te otworzyły się cicho, jakby obdarzone własną wolą. Conan przeszedł
przez próg i znalazł się w ogromnej sali. Pod jej bocznymi ścianami ciągnęły się rzędy
wysokich, lśniących kolumn, a trzydzieści metrów od drzwi zaczynały się szerokie, nefrytowe
stopnie schodów, zwężających się ku górze niczym boki piramidy. Nie miał pojęcia, co
znajdowało się dalej, lecz aby wejść na schody, musiał minąć dziwny ołtarz z czarnego jak
węgiel kamienia. Cztery wielkie, złote żmije owijały się wokół naroży ogonami, wysoko
unosząc zwrócone w cztery strony świata klinowate łby  niczym strażnicy legendarnego
skarbu. Jednak na strzeżonym przez nie ołtarzu spoczywała tylko kryształowa kula,
wypełniona chmurą niby dymu, w której unosiły się cztery złote owoce granatu. Ten widok
wzbudził w umyśle Conana jakieś niewyrazne wspomnienie, ale nie poświęcił temu uwagi,
ponieważ na dolnych stopniach schodów ujrzał cztery czarno odziane postacie. Nie zauważył,
kiedy Wróżbici nadeszli; po prostu stali tam, zgodnie kołysząc ptasimi głowami, wysocy i
chudzi, o dłoniach i stopach ukrytych w fałdach luznych szat.
Jeden z nich podniósł rękę: rękaw jego togi opadł odsłaniając dłoń& która wcale nie była
dłonią. Wbrew swej woli Conan zatrzymał się wpół kroku. Napotkał siłę odmienną od
mesmeryzmu Khemsy i nie był w stanie zrobić ani kroku w przód, chociaż czuł, że może
cofnąć się, jeżeli zechce. Jego towarzysze również stanęli i wydawali się jeszcze bardziej
bezradni niż on; byli niezdolni do jakiegokolwiek ruchu.
Wróżbita uniesionym ramieniem skinął na jednego z Irakzajczyków, który ruszył ku niemu
jak w transie, z wbitymi w dal, wytrzeszczonymi oczyma i mieczem w bezsilnie opuszczonej
ręce. Gdy wojownik mijał Conana, ten zagrodził mu drogę wyciągniętym ramieniem.
Cymeryjczyk był o wiele silniejszy od Irakzajczyka i w normalnych warunkach z łatwością
mógłby go zgnieść jak muchę. Jednak teraz wojownik odepchnął jego rękę jak zdzbło trawy,
po czym podrygującym, mechanicznym krokiem podszedł do schodów. Dotarł do stopni i
ukląkł sztywno, podając swój miecz i pochylając głowę. Wróżbita wziął od niego broń.
Błysnęło uniesione i opuszczone ostrze. Głowa Irakzajczyka spadła z ramion i z głuchym
łomotem potoczyła się po czarnej, marmurowej posadzce. Z rozrąbanych arterii trysnęła
fontanna krwi, po czym ciało osunęło się i legło z rozrzuconymi szeroko rękoma.
Zdeformowana dłoń znów uniosła się i skinęła na kolejnego Irakzajczyka, który chwiejnie
ruszył na spotkanie śmierci. Koszmarna scena powtórzyła się i drugie bezgłowe ciało legło
obok pierwszego.
Gdy trzeci góral przeszedł obok Conana, zdążając ku swej zgubie, Cymeryjczyk, któremu
żyły nabrzmiały na skroniach z wysiłku, jaki wkładał w daremne próby przełamania
trzymającej go niewidzialnej bariery, nagle zdał sobie sprawę, że wokół budzą się nieznane,
przyjazne moce. Ta świadomość przyszła bez ostrzeżenia, niespodziewanie, lecz z taką siłą,
że nie mógł wątpić w to, co podpowiadał mu instynkt. Lewa ręka Conana mimowolnie
wsunęła się pod bachariocki pas i zacisnęła się na stygijskim darze Khemsy. Zcisnął go i
momentalnie poczuł przypływ nowych sił w zdrętwiałych kończynach: wola życia wybuchła
w nim z intensywnością blasku rozżarzonej do białości stali, a towarzyszył jej dojmujący
gniew.
Trzeci Irakzajczyk był już bezwładnym trupem i odrażający palec skinął ponownie, gdy
Conan poczuł, że niewidzialna bariera pęka. Z jego gardła wydobył się dziki okrzyk i
nagromadzona wściekłość znalazła ujście w błyskawicznym ataku. Runął jak burza na
Wróżbitów, zaciskając lewą rękę na czarodziejskim pasie z rozpaczliwą siłą, z jaką tonący
przytrzymuje się dryfującego pnia. Długie ostrze w prawej dłoni lśniło niczym promień
słońca. Stojący na schodach Wróżbici nie poruszyli się. Jeżeli nawet byli zdziwieni, to nie
okazali tego; patrzyli zimno i obojętnie. Conan nie tracił czasu na rozważania, co zrobi, gdy
znajdą się w zasięgu jego kindżału. Ogarnęła go żądza mordu  chciał tylko wbić ostrze w
ciała wrogów, zanurzyć je w ich krwi.
Był już o parę kroków od schodów, na których stali szyderczo uśmiechnięci Wróżbici.
Nabrał powietrza w płuca; wściekłość rosła w nim z każdym susem. Właśnie mijał ołtarz z
oplatającymi go złotymi żmijami, gdy jak błysk gromu spadło nań wspomnienie tajemniczych
słów Khemsy i usłyszał je, jakby ktoś wyszeptał mu do ucha:  Stłucz kryształową kulę .
Zareagował niemal odruchowo. Między impulsem a działaniem upłynął tak nieskończenie
mały ułamek chwili, że największy z czarnoksiężników nie zdołałby odczytać myśli i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •