[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zbiegającego szybkim krokiem Marca, i widok ten dodawał jej
otuchy. Nie była pewna, czy ma żałować, czy cieszyć się z tego, że
tak nagle przerwano im rozmowę. Miała jednak nadzieję, że
zniecierpliwiony nową komplikacją Marco zrezygnuje z dalszego
oporu i zgodzi się na rozwód.
Wiele będzie zależało od tego, czy uwierzył, iż porzuciła go
dlatego, że kariera zawodowa stała się dla niej ważniejsza niż dom i
dzieci?
Zbliżając się do podnóża urwiska, jeszcze bardziej zwolniła
kroku, gdyż ostre skały otaczające wejście do jaskini były miejscami
niebezpiecznie oblodzone. Kiedy znów podniosła wzrok, ujrzała przed
61
RS
sobą obu poszkodowanych chłopców. Jeden leżał nieruchomo, a drugi
siedział obok niego z zakrwawioną twarzą.
Marco i Sam pierwsi do nich dotarli. Amy znalazła się na
miejscu chwilę pózniej.
- To nie nasza wina. Myśmy się tylko bawili. Panie doktorze,
niech pan go ratuje - szeptał Alfie, patrząc z przerażeniem na
nieruchome ciało młodszego braciszka. - Eddie sam tu przyszedł.
Chciałem go odprowadzić na górę, ale on się pośliznął i uderzył głową
o kamień. Pobiegłem do niego, ale też się przewróciłem i uderzyłem
w głowę. A on teraz leży i nie słyszy, co się do niego mówi. - Alfie się
rozpłakał. Sam też zaczął płakać, ale spojrzawszy na Marca, szybko
otarł łzy z oczu.
- Nie martw się, Alfie, wszystko będzie dobrze - łamiącym się
głosikiem spróbował uspokoić kolegę. - Niech pan nam powie, panie
doktorze, co mamy robić.
Marco klęczał już na ziemi obok rannego dziecka.
- Na razie usiądz i poczekaj, Sam. A ciebie, Alfie, zapewniam,
że twój brat żyje.
- Czy jest przytomny? - spytała Amy, przyklękając z drugiej
strony.
- Nie. - Marco delikatnie obmacał czaszkę, uszy i nos chłopca.
W pewnej chwili malec jęknął i na moment otworzył oczy. - Dobra
nasza. W każdym razie dobry znak. Wymacałem paskudny krwiak na
tyle głowy, ale kręgi szyjne chyba nie są uszkodzone.
- Czy on umrze? - przestraszył się na nowo Alfie.
62
RS
- Nie, nie umrze - zapewnił go Marco spokojnym tonem. -
Postąpiłeś mądrze, wysyłając Sama do pubu po pomoc. Jesteś dzielny.
Alfie najwyrazniej nie był przekonany, czy zasłużył na
pochwałę, ale gdy poruszył głową, Amy zauważyła sączącą się z jego
włosów krew.
- Zadzwonię po straż przybrzeżną, a potem zajmę się Alfiem -
oznajmiła, sięgając do torebki po telefon.
- Nic z tego, plaża jest poza zasięgiem - uprzedził ją Marco. -
Nie możemy wnieść małego na szczyt urwiska, bo to mu może zrobić
jeszcze większą krzywdę. Posłuchaj, Sam. Idz do pubu i powiedz
Tony'emu, żeby zadzwonił po helikopter. Rozumiesz, co masz zrobić?
Sam poderwał się na nogi.
- Zrozumiałem, panie doktorze. Potrzebny jest helikopter.
Zrobię, co pan kazał.
- Mądry chłopiec. A teraz idz, ale nie spiesz się. Wystarczą dwaj
ranni jak na jeden dzień. - Marco opuścił wzrok na leżącego malca. -
Eddie, słyszysz mnie? - Zwracając się do Amy, dodał: - Jest
wychłodzony. Trzeba coś zrobić, żeby nie dopuścić do hipotermii.
Tymczasem stojący obok nich Alfie znowu zaczął się mazać.
- A jak Eddie umrze? To będzie moja wina. Nie powinniśmy tu
przychodzić. Mama mówiła, że nie wolno.
Amy zrobiła uspokajający gest i pochyliła się nad nim,
zaniepokojona stanem jego głowy, z której wciąż sączyła się krew.
Obmacawszy mu czaszkę, odnalazła zródło krwawienia.
- Nie ruszaj się - powiedziała, zdejmując z szyi szalik. - Na razie
zatamuję krew szalikiem, a w szpitalu dokładniej cię zbadają.
63
RS
- Nie chcę do szpitala! - żałośnie zaprotestował Alfie. - Au, to
boli!
- Bo masz ranę na głowie, którą musiałam ucisnąć, żeby nie
krwawiła.
- Nic obchodzi mnie, co będzie ze mną - mówił smętnie Alfie,
wpatrując się w młodszego brata. - Nic by się nie stało, gdybyśmy
zostali w domu. Nigdy więcej tu nie przyjdę. Trzeba było zostać przy
komputerze. - Alfie znowu zaniósł się płaczem, a Amy przytuliła go
do siebie.
- To nie twoja wina, kochanie - rzekła. - Wypadek każdemu
może się zdarzyć, a Eddie na pewno nie umrze, masz na to moje
słowo.
Zbadawszy Eddiego na tyle, na ile było to możliwe, Marco zdjął
płaszcz i sweter i otulił nimi półprzytomnego chłopca. Zerknąwszy na
Alfiego, dodał z lekkim uśmiechem:
- Nie masz pojęcia, ile wypadków może się zdarzyć w domu
przy komputerze - zauważył.
- Pan tylko żartuje - burknął Alfie, pociągając nosem.
- Wcale nie. Może człowiekowi spaść sufit na głowę, może
dostać skurczy mięśni od ciągłego siedzenia albo nadwerężyć sobie
wzrok. Albo z braku ćwiczeń nabawić się choroby serca. Nie ma nic
złego w zabawie na świeżym powietrzu.
- Ale gdyby nie ja, Eddie by tu nie przyszedł i nic by mu się nie
stało. W dodatku to ja chciałem się bawić w przemytników, a Eddie
uwielbia przebierać się za pirata.
64
RS
- To szczęście mieć takiego pomysłowego starszego brata. Sam
bym się chętnie pobawił w piratów i przemytników - oświadczył
Marco. - Kiedyś w wolnej chwili musimy sobie o tym pogadać. -
Zerknąwszy na opatrzoną szalikiem głowę chłopca, uśmiechnął się z
uznaniem do Amy. - Ty też masz dobre pomysły.
- W Afryce nauczyłam się radzić sobie własnym przemysłem.
Tam brakuje wszystkiego.
Marco szybko odwrócił wzrok.
- Czy musimy jechać do szpitala? - zaniepokoił się Alfie. -
Mama będzie zła.
- Będzie szczęśliwa, że jesteście pod dobrą opieką. - Amy
posadziła go na płaskim kamieniu. - Zostań tu i nie ruszaj się. - Huk
szczególnie wielkiej fali rozbijającej się o skały uświadomił Amy, jak
niebezpieczne bywa morze o tej porze roku. - Fale wdzierają się coraz
głębiej w ląd - rzekła, spoglądając na Marca.
- Zauważyłem. Jeśli helikopter wkrótce nie nadleci, będziemy
musieli przenieść chłopca wyżej. To niebezpieczne, ale możemy nie
mieć wyboru.
Amy popatrzyła tęsknie na niebo.
Eddie jęknął, a Marco ciaśniej otulił go swoją kurtką.
- Trzeba było powiedzieć Samowi, żeby przyniósł z pubu ze dwa
koce - mruknął.
- Helikopter na pewno przyleci, zanim Sam zdąży wrócić, a
tymczasem nakryję małego swoim płaszczem. - Amy zaczęła się
rozbierać, ale Marco stanowczo się temu sprzeciwił.
65
RS
- Nie ma mowy! Nie masz na sobie ani grama tłuszczu. Głodzili
cię w tej Afryce, czy co? - Na szczęście w tym momencie rozległ się
warkot helikoptera i Marco podniósł głowę z westchnieniem ulgi. -
No, wreszcie.
W ciągu kilkunastu sekund potężny śmigłowiec zawisł nad ich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •