[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Dobra  powiedziała Annie, rozglądając się wokół z wyrazną fascynacją. To
było o wiele bardziej ekscytujące niż demonstracja przeciwko eksperymentom na
zwierzętach, którą urządziła przed stacją Picadilly.
 Maggie musi odejść! Maggie musi odejść!  podniósł się okrzyk, który zaczął
nieść się po tłumie jak kręgi wody po stawie.
Lucy chwyciła Roba mocno za rękę. Uśmiechnął się do niej z góry, jego twarz
również wyrażała radosne podniecenie.
 Nic się nie bój  powiedział.  Trzymaj się blisko mnie, wszystko będzie
dobrze.
Przez całe przedpołudnie trwała atmosfera beztroskiego święta. Grafy zespoły
amatorskie, ludzie tańczyli albo leżeli na trawie i palili marihuanę w ciepłym
słońcu. Lucy uznała, że demonstracje protestacyjne to świetna zabawa. Miło było
brać udział w takim dużym, pokojowym zgromadzeniu. Kto, jeśli nie studenci, ma
walczyć o słuszną sprawę? Była z siebie dumna. Miała taką dojrzałą świadomość
społeczną.
O pierwszej uformował się pochód. Annie zdążyła już zniknąć, wessana przez
wir ludzi. Okrzyki zmieniły się na:  Nie będziemy płacić! Nie będziemy płacić!
Pogłównemu nie, nie, nie! Mężczyzna przebrany za Margaret Thatcher
przemawiał do tłumu przez megafon. Atmosfera była nadal stosunkowo pogodna i
Lucy z przyjemnością posuwała się w ciżbie w kierunku Trafalgar Square,
podchwytując okrzyki i uśmiechając się do rodziców z dziećmi. Wzdłuż całej trasy
stali przejęci młodzi ludzie, sprzedając  Robotnika Socjalistycznego . Rob kupił
egzemplarz i wsunął do kieszeni.
O trzeciej większość pochodu była już na Trafalgar Square. Lucy i Rob znalezli
się dość daleko od sceny, ale przemowy Tony ego Benna i innych lewicowych
parlamentarzystów były nagłośnione i wywoływały gromkie okrzyki aprobaty
wśród zgromadzonych. Lucy wiwatowała wraz z innymi. Wszystko co mówili,
brzmiało całkiem rozsądnie. Była dumna, że popiera słuszną sprawę. Dziesięć
minut pózniej przez tłum przebiegła podawana z ust do ust wiadomość, że na
Downing Street są jakieś zamieszki. Podobno demonstranci przedarli się przez
barierki i zaczęli obrzucać kamieniami siedzibę premiera. Paru z nich aresztowano.
 Rob, może powinniśmy się wycofać?  spytała Lucy z wahaniem.
 Co?  odkrzyknął ponad gwarem tłumu.  Nie bądz głupia. Nic nam nie grozi.
W tym samym momencie na plac nastąpił szturm demonstrantów z Whitehall.
Naparła na nich fala ludzi i omal nie porwała z sobą Lucy, która w ostatniej chwili
zdołała rozpaczliwie chwycić Roba za rękę. Teraz cały tłum ruszył z powrotem w
kierunku Whitehall, naprzeciw kordonowi policji. Za barierą Lucy zobaczyła z
daleka rząd policjantów, wielu było na koniach.
 Rob!  krzyknęła.  Nie podoba mi się to. Lepiej wracajmy.
Obok niej zapłakało głośno dziecko. Matka, która niosła transparent:
 Pogłówne to niesprawiedliwość! , pochyliła się nad nim. ojciec zaczął się
niespokojnie rozglądać dokoła.
 Którędy można by się stąd wydostać?  spytał z silnym północnym akcentem.
 Sama nie wiem!  odkrzyknęła Lucy, ale jej słowa zginęły w ogólnej
wrzawie.
Młodzież w wojskowych strojach i dredach na głowie, zaczęła ubliżać policji.
Poleciała najpierw jedna butelka, potem następne, a za nimi grad cegieł. Spadały na
tłum, który starał się rozbiec, jak mrówki spod przewróconego kamienia. Cała
masa ludzka siłą bezwładu posuwała się nieubłaganie w stronę kordonu policji;
niektórzy z demonstrantów przepychali się do przodu, wygrażając pięściami i
miotając obelgi, inni próbowali wydostać się z ciżby. Matka obok Lucy zakryła
dziecku uszy. Po jej twarzy płynęły łzy. Kiedy tłum zafalował, dziecko się
przewróciło.
 Rob!  Lucy pociągnęła go gwałtownie za kurtkę.
Odwrócił się, zobaczył, co się stało, i chwycił dziecko na ręce spod nóg
napierającego tłumu.
 Proszę, niech mi pan pomoże  zwróciła się do niego błagalnie matka
chłopca.
Zaczęli się przedzierać do przodu. Dzieliło ich już kilka kroków od kordonu.
Nad ich głowami leciały cegły, butelki, śmieci, wszystko, co wpadło w rękę. Niebo
zasłoniły różnego rodzaju pociski, wokół rozlegały się wyzwiska i przekleństwa,
zmieszane z krzykami o pomoc.
Nagle tuż przed nimi rozstąpiły się barierki.
 Tędy!  krzyknął Rob, z furią torując sobie drogę łokciami poprzez zbitą
masę.
W tym momencie w wyłomie pokazał się policyjny transporter i zaczął, nie do
wiary, wjeżdżać w tłum.
 Uważaj!  zawołał Rob, gdy ich na siłę rozdzielano.
Lucy potoczyła się do tyłu, potrącona błotnikiem transportera, który parł jak
lodołamacz w rozwścieczonych i przestraszonych ludzi.
 Mój syn!  krzyknęła kobieta obok.  Michael! Michael, gdzie jesteś? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •