[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Arman stanął w progu, wciąż mierząc do nich z pistoletu.
- Naprawdę cię podziwiam - oznajmił swoim nowym, pewnym siebie głosem. -
Domyśliłeś się wszystkiego w niewiarygodnie krótkim czasie. Ale nie możemy przecież
pozwolić, żeby dowiedziała się o tym reszta galaktyki?
- Nie możecie - przytaknął posępnie Fritz.
- Domyśliłeś się nawet, że jestem tajnym agentem plantatorów, prawda?
Fritz pokiwał głową.
Helen otworzyła usta ze zdziwienia.
- Dlaczego cię nie podejrzewałam? Moja Moc powinna przecież...
Arman uśmiechnął się.
- Zgadłaś, że czuję się nieswojo, prawda?
- Tak, ale myślałam, że boisz się Planety Robaków... och, jaka byłam głupia! -
zawołała, uderzając się dłonią w czoło.
- Zachowujcie się spokojnie i zacznijcie się przyzwyczajać do roli grzecznych
więzniów - Arman zamknął drzwi za sobą.
Helen spojrzała na Fritza.
- Co to za rzecz, którą rozumiecie ty i Arman, a my z Baryłą za nic nie możemy pojąć?
- zapytała.
- Powtórzę to jeszcze raz - powiedział Fritz. - Ta planeta czerpie swoją energię z
gwiazd... albo ze słońca, kiedy znajdzie się w pobliżu jednego z nich... i wszystko to dzieje się
za pośrednictwem roślin. Obracają one światło słoneczne w elektryczność. Elektryczność
biegnie unilonem do jÄ…dra, gdzie powoduje olbrzymie przemieszczenia masy, a te wprawiajÄ…
planetę w ruch. Podejrzewałem, że siatka unilonu ma jakiś sens. Teraz wiem na pewno.
Unilon jest mózgiem. Planeta Robaków jest żywa. Całe ciało niebieskie jest jednym
olbrzymim zwierzęciem.
Na twarzy Helen pojawił się błysk zrozumienia.
- Właściwie dlaczego nie? Potrafi myśleć, potrafi się poruszać, żywi się słonecznym
światłem, potrafi się leczyć. Podejrzewam, że to właśnie robią Robaki: leczą zniszczone
sekcje mózgu.
- Tak, to też pasuje. Gąsienice kontrolowane są poprzez drobne ruchy ziemi tuż pod
powierzchniÄ…. Tak.
- Wszystko to jest bardzo mądre - wtrącił się Baryła, gładząc zwierzokulkę, jakby
szukał u niej pociechy - ale jaką rolę odegrał tutaj Arman?
- Jestem pewien, że plantatorzy już dawno temu odkryli prawdę. Teraz pomyślcie
trochę. Planeta nie otrzymuje dość energii z gwiazd, żeby przesunąć tę olbrzymią masę skał.
Potrzebuje pilnie jakiegoś słońca. Prawdopodobnie szuka go właśnie teraz. Przypuszczam, że
zadowoli się najbliższym. Jeśli wejdzie do jakiegoś układu słonecznego, wytrąci oczywiście
wszystkie inne planety z ich kursu... a jeśli planeta schodzi z orbity, zamiera na niej wszelkie
życie. Wiecie, topią się góry lodowe, woda zalewa wszystko, palą się zbiory i tak dalej.
Kiedy rząd Imperium Galaktycznego dowie się prawdy o Planecie Robaków, będzie
chciał ją zniszczyć. Musi przecież stawiać życie ludzi na pierwszym miejscu. Plantatorzy
próbują więc zachować rzecz w tajemnicy. Chcą wywiezć jak najwięcej unilonu, zanim
prawda wyjdzie na jaw. Arman był podstawionym przez plantatorów szpiegiem, który miał
nas usunąć z drogi, gdybyśmy wszystko odkryli. Zabierając go ze sobą, ułatwiliśmy mu tylko
zadanie - dodał gorzko.
- Co możemy teraz zrobić? - zapytał cicho Baryła.
- Przede wszystkim musimy się stąd wydostać.
- A potem?
- Potem musimy porozumieć się z tą planetą.
ROZDZIAA ÓSMY
I WILK SYTY, I OWCA CAAA
W oddali zabrzmiał stłumiony huk, który przypominał odgłos gromu albo jadących
autostradą ciężarówek. Fritz podniósł głowę i inni pobiegli za jego spojrzeniem. Wisząca na
przewodzie pod sufitem żarówka bujała się na wszystkie strony. Nagle w betonowej ścianie
pojawiła się długa szczelina.
- Pod łóżko! - krzyknął Fritz.
Wszyscy troje dali nurka pod żelazne łóżko, które stało pod ścianą celi. Huk zbliżał
siÄ™.
- To trzęsienie ziemi - jęknął Baryła, nie przestając gładzić zwierzokulki.
Wydawało się, że podłoga unosi się i kołysze. Na łóżko i wokół niego zaczęły spadać
kamienie i kawały betonu. Hałas był ogłuszający. Gdzieś w budynku ktoś przerazliwie
krzyczał. Słychać było wrzaskliwe komendy. Przerażona Helen zakryła uszy rękoma i
zacisnęła mocno powieki.
Myśleli, że to nigdy się nie skończy. A potem nagle zapadła cisza. Helen otworzyła
oczy.
- Nic wam nie jest? - wyszeptała.
- Tak jakby - odparł Baryła.
- Jesteśmy cali i zdrowi - powiedział Fritz. - Popatrz!
Helen pobiegła wzrokiem w ślad za jego palcem - i zobaczyła ulicę. W ścianie celi
ziała wielka dziura.
Wypełzli spod łóżka i omijając sterty gruzu na podłodze, wyszli na zewnątrz. Przez
chwilę rozglądali się, żeby ustalić, gdzie się znajdują, a potem pobiegli bez słowa ulicą, która
wiodła na obrzeża miasteczka.
Trzęsienie, jak się okazało, nie było zbyt silne. Zawaliła się część drewnianych
domów, ale budynki z cegły i kamienia ucierpiały tylko trochę. Potłuczone były wszystkie
okna, w tym także wielka szyba w barze, gdzie jedli gulasz z Robaków.
W ogólnym zamieszaniu nikt nie zwracał na nich uwagi. Ludzie opatrywali rannych,
szacowali straty i przeczesywali ruiny, szukając zasypanych. Trójka uciekinierów zdawała
sobie jednak sprawę, że Arman sprawdził już zapewne celę i nie mają czasu do stracenia.
Hipertrans stał w szczerym polu za ostatnim domem miasteczka. Cała trójka
wskoczyła do środka, a Fritz ruszył prosto do szafki z przyrządami. Po chwili obraz za
ścianami się rozmazał i znalezli się nad powierzchnią planety.
Lecieli znowu krótkimi skokami.
- Szukam kępy roślin wrażliwych na ciepło - mruknął Fritz.
- Naprawdę chcesz porozumieć się z planetą? - zapytała Helen.
- Tak - odparł zwięzle, skoncentrowany na prowadzeniu hipertransu.
- Ale jakiego użyjesz języka?
- Alfabetu Morse'a - powiedział. - O tutaj... to powinno wystarczyć.
Zatrzymał hipertrans i rozejrzał się dookoła. Znajdowali się na gęsto zarośniętym
polu. W odległości mniej więcej kilometra pasło się spokojnie stado Robaków. Wisząca nad
nimi chmura emitowała stałe przyćmione światło.
- Pomóżcie mi zwinąć dywan - poprosił Fritz.
Zaintrygowani, uklękli na podłodze i unieśli z obu stron skraj szarej wykładziny.
Zwijali ją i przestawiali meble na gołą przezroczystą podłogę. Fritz stanął przy kontakcie.
- Zaczynamy - powiedział. Zgasił na chwilę światło, po czym trzykrotnie je zapalił. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •